środa, 14 kwietnia 2010

Ile wart jest Oscar?

Gala Oscarowa już dawno za nami, tradycyjnie jak co roku po rozdaniu statuetek było równie dużo niezadowolonych, co zadowolonych - jedni grzmieli o skandalu, że Avatar poległ, inni głoszą zasłużone zwycięstwo kina kameralnego (niskobudżetowego), nad megaprodukcją Camerona. Jednak na kogokolwiek Akademia by nie postawiła nie ma to większego znaczenia. Bo w zasadzie Oscary są zabawą stworzoną przez wybranych, dla wybranych. Jasne, że fajnie odebrać nagrodę na oczach połowy świata, tym bardziej, że idą za nią niemałe podwyżki. Jeśli jednak chodzi o przeciętnego widza, to coroczna gala Oscarowa nie przynosi mu żadnych korzyści.

Ktoś powie - ''No ale jak to? Przecież dzięki Oscarom i szlachetnej Akademii wiemy, jakie filmy w minionym roku były najlepsze!' Cóż, świat byłby zbyt piękny, gdyby najbardziej komercyjne rozdanie nagród wyróżniało faktycznie najlepszych. Wystarczy spojrzeć na zwycięzców z ostatnich 5 lat: Slumdog, To nie jest kraj dla starych ludzi, Infiltracja, Miasto gniewu, czy Za wszelką cenę. Z całej tej piątki bez wahania ponadprzeciętnym filmem nazwać można tylko Za wszelką cenę. Również Miasto gniewu było bardzo dobre, ale czy faktycznie jest lepsze od Tajemnic Brokeback Mountain? O trzech filmach z lat 2006-2008 nie ma co wspominać, odnotujmy tylko, że nie wiedzieć czemu pokonały kolejno Listy z Iwo Jimy, Juno, czy Frost/Nixon. A pokonanych wybierałem tylko z filmów nominowanych, a nie muszę chyba wspominać o tym jak wiele genialnych obrazów pominięto, wspomnę tylko rok 2008, gdzie można było nominować chociażby Pozwól mi wejść (i cóż że z Finlandii?), czy Once. No ale to są filmy nie Oscarowe, bo ich budżet jest za niski.

Bo to właśnie budżet (a dokładniej jego część przeznaczona na promocję) decyduje o tym, kto zdobędzie statuetkę, a kto polegnie. Bez dobrej promocji nie osiągnie się w dzisiejszych czasach niczego. Wytwórnie przeciętnie na promocję swojego filmu przed Oscarami wydają od 8-25 milionów dolarów. Około połowa tej kwoty idzie na promocję w mediach, reszta to wysyłka gadżetów i egzemplarzy filmów do członków Akademii oraz specjalne pokazy. Film z małym budżetem, choćby nie wiem jak dobry nie ma zwyczajnie szans zaistnieć w świadomości członków Akademii, więc i o statuetce może zapomnieć. Pojawia się jednak pytanie, czy warto poświęcać tak olbrzymie pieniądze tylko po to, by zgarnąć złotego rycerza? Przecież kilka, czy nawet kilkanaście milionów dolarów ulicą nie chodzi, a w czasach kryzysu trzeba dwa razy zastanowić się nad każdym wydatkiem. Czy więc nakłady poniesione na promocję zwracają się wielkim amerykańskim wytwórniom po zdobyciu wymarzonej nagrody? 

Prześledźmy box office filmów z ostaniach 5 lat, po rozdaniu Oscarów:
Za wszelką cenę - po otrzymaniu statuetki wpływy wzrosły o 519% (z 2 milionów dolarów, do 16) i utrzymywały się na poziomie powyżej 10 milionów dolarów przez kolejne 5 tygodni. Można śmiało stwierdzić, że nagroda zapewniła filmowi Eastwooda ze spokojem dodatkowe 50 milionów, których bez tego by nie wyciągnął.
Miasto gniewu - tutaj sprawy mają się trochę inaczej, bo o ile Za wszelką cenę było jeszcze w normalnej dystrybucji, gdy wręczano statuetki, tak Miasto gniewu z kin w Stanach wyszło w październiku. Oczywiście jednak po wygranej gali film wrócił do kin, furory jednak nie zrobił - zarobił jedynie około 1,5 miliona dolarów w ciągu miesiąca. Jeśli wziąć pod uwagę, że producent filmu, Lionsgate  jako pierwsza wytwórnia w historii rozesłała płyty z filmem wszystkim członkom Akademii (110 tysięcy egzemplarzy), to nakład był chyba niewspółmierny, do osiągniętego zysku. 
Infiltracja - tutaj, podobnie jak w przypadku 'Za wszelką cenę' film był cały czas w regularnej dystrybucji w USA, jednak w tym wypadku statuetka nie pomogła w przyciągnięciu widowni do kin. Po gali wręczenia nagród film Scorsese zarobił jedynie milion dolarów, będąc wyświetlanym przez 4 tygodnie. Warto tu jednak zwrócić uwagę, że po ogłoszeniu nominacji, w ciągu dwóch tygodni Infiltracja zarobiła niemal 5 milionów dolarów, a w kolejne dwa dorzuciła do tego jeszcze kolejne 4 miliony. Biorąc pod uwagę, że przez pierwsze trzy tygodnie stycznia 'uciułała' raptem niecały milion, wpływ nominacji na poprawę zysków jest widoczny.
To nie jest kraj dla starych ludzi - w przypadku filmu braci Coen pierwsze co zwraca uwagę, gdy spojrzymy na Box Office, to nieznaczny wzrost wpływów po ogłoszeniu nominacji (w granicach 50%,  z 2 milionów dolarów, do 3) oraz po uzyskaniu samej statuetki (z 3 milionów dolarów do 5). Po samej gali film zdołał zgromadzić na swoim koncie jeszcze 8 milionów dolarów. Warto jednak zauważyć, że To nie jest kraj dla starych ludzi charakteryzował się wysokimi wpływami przez cały okres wyświetlania - przez 22 tygodnie tylko 4 razy (4 ostatnie tygodnie) zszedł poniżej poziomu 1,5 miliona dolarów tygodniowo.
Slumdog - Również w przypadku zeszłorocznego zwycięzcy sama nominacja wpłynęła niezwykle pozytywnie na frekwencję w kinach. Po ogłoszeniu nominacji, wpływy wzrosły z 8,5 miliona dolarów, do 14, czyli o 66%. Po otrzymaniu statuetki film, który w tygodniu przed galą zarobił 10 milionów dolarów, w tygodniu po gali mógł się poszczycić 13 milionami, a w następnych zarobił jeszcze kilkadziesiąt kolejnych milionów.

Liczby liczbami, ale co z nich wynika? Na pewno można zaobserwować jedną kilka rzeczy. Po pierwsze, statuetka sama w sobie powoduje naturalnie wzrost zarobków. Jednak jego wielkość jest zależna od wielu czynników. Pokusiłbym się jednak o stwierdzenie, że im lepszy film (Za wszelką cenę), lub też im większy komercyjny potencjał ma (Slumdog), tym wpływy po przyznaniu statuetki są większe. Myślę też, że wyniki finansowe filmów nominowanych, a później nagrodzonych wyraźnie pokazują dlaczego najlepsze filmy amerykańskie mają swoje światowe premiery pod koniec roku. Obiegowa opinia, która mówi, że członkowie Akademii mają krótką pamięć jest chyba nie do końca trafiona, bardziej chodzi o to, iż ewentualna nominacja (a w dalszej kolejności nagroda) przedłuża cykl życia produktu, jakim jest film. Czyli mówiąc bardziej po ludzku, gdy wpływy zaczynają spadać, pojawia się nominacja, która działa jak najlepsza reklama i ludzie tłumnie uderzają do kina. Gdy fala ludzi zainspirowanych nominacją opada nadchodzi kolejna - fala ludzi, którzy idą do kina tylko dlatego, żeby zobaczyć film, który w minionym roku był rzekomo najlepszy. I tym samym sposobem obraz, który zszedłby z ekranów w okolicach końca stycznia jest wyświetlany często do połowy marca, a do kieszeni producenta trafia dodatkowa porcja 'zielonych'. 

Czy w takim razie opłaca się inwestować miliony w promocję filmu wśród członków Akademii?  Oczywiście jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie się nie da, ale jednak zaryzykowałbym stwierdzenie, że tak. Nawet w niektórych przypadkach warto wydać kilkanaście milionów, by później cieszyć się ze statuetki, za którą kryć się będzie kilkadziesiąt milionów zysku (patrz Slumdog).

Oczywiście Oscary to nie tylko nagrody dla filmów, ale też dla poszczególnych osób, począwszy od scenarzystów, przez reżyserów i aktorów, na montażystach dźwięku kończąc. Dla nich prócz prestiżu liczy się też podwyżka jaką mogą zyskać dzięki magicznemu określeniu swojej osoby mianem 'Academy Award Winner'. Widz przeciętny jednak i z tego zbytniej korzyści nie wyniesie, bo przecież rola roli nie równa, to że ktoś dostał raz statuetkę, nie znaczy że jest fenomenalnym aktorem który zawsze gra perfekcyjnie. 

Ile zatem wart jest Oscar dla przeciętnego widza? Z czysto filmowego punktu widzenia trzymam się dalej zdania że nic. Ale mało który kinoman odmówi sobie przyjemności skrytykowania werdyktu Akademii, przynajmniej raz na dwa lata, tudzież skomentowania najbardziej wystrzałowych kreacji gwiazd. A to są przecież rzeczy bezcenne ;)
________

* Dana odnośnie zarobków danych filmów pochodzą ze strony http://boxofficemojo.com/

7 komentarze:

kulka pisze...

w Oskarach fajne są tylko afterparties.

lola king pisze...

Dla mnie Oscary to przede wszystkim dobra zabawa, ale - bo jakieś "ale" zawsze musi być - wg Ciebie Oscar dla przeciętnego widza nie jest nic wart, w pewnym sensie tak, ale spójrzmy na to inaczej, gdyby nie to rozdanie nagród z pewnością, większość nie zobaczyłaby "The Hurt Locker", przyznanie statuetki niskobudżetowej produkcji, przez niewątpliwie komercyjne rozdanie nagród, to niebywały krok naprzód. Poza tym Oscary mają niebywałą historię,a ich laureatów do dziś, uznajemy za klasyki, ikony itp. Więc jakiś szacunek się należy. Jednakże, najważniejszym aspektem jest to, że podczas właśnie tej gali, nagrody otrzymują montażyści, dźwiękowcy, charakteryzatorzy, scenografowie, a więc Ci, którzy zazwyczaj są na dalszym planie i nie mają okazji zaznać chwili sławy. A tutaj ich ciężka praca jest nagradzana. Mimo to, zgadzam się, że Oscary wcale nie są wyznacznikiem tego, co jest dobre - jeżeli chcemy zapoznać się z dobrym kinem, to warto zapoznać się z repertuarem na festiwalu w Sundance, Toronto, czy Berlinie, chociaż i tu coraz częściej zdarzają się wpadki.
Pozdrawiam ;]

pafffcio pisze...

Ale afterparties są tylko dla wybranych ;) Ja jako zwykły zjadacz chleba proszony nie byłem :P

Co do Hurt Lockera, to akurat uważam, że gdybym go nie zobaczył dużo bym nie stracił ;) Też się nie zgodzę z tym, że ich laureatów uznajemy za klasyki, bo takie przypadki zdarzają się raz na kilka lat. Ale za to zgadzam się, że to dobra zabawa :) Mimo że trochę w swoim tekście ponarzekałem, to w żadnym wypadku nie mam zamiaru rezygnować ze śledzenia wyników Gali ;)

szymalan pisze...

Cóz, Oscary są jak hollywoodzkie filmy. Głośno reklamowane, zrobione z pompą i rozmachem, politycznie poprawne i służące przede wszystkim rozrywce.
I za bardzo nie generalizowałbym dla kogo one co znaczą. Bo na jednych napis na plakacie filmu "Zdobywca Oscara" nie robi żadnego wrażenia, a z kolejnych dla innych to oczywista oczywistość, że trzeba się na taki film wybrać (bo wypada, bo dobrze się orientować, bo chcemy wiedzieć co jest w danym sezonie trendy i cool) . Siłą rzeczy więc Oscar w jakiś tam sposób film reklamuje i przyczynia się do zysków.
Zauważmy sytuację sprzed kilku lat- Miasto Gniewu dostaje Oscara. film , który w Polsce wyświetlany był bodajże w lato- w walce z blouckbusterami przepadł totalnie i właściwie nikt o nim długo nie pamiętał. Nagle niespodziewane zwycięstwo "Crash" na pewniakiem czyli wybitną "Tajemnicą Brokeback Mountain" Anga Lee powoduje, że film wraca do kina (wiem, bo sam skorzystałem) , a sam tytuł jest na ustach wszystkich.
Sprawy finansowe mnie w tym wypadku mniej interesują, a bardziej sam fakt promocji danego filmu. Nie wiem czy bym się znalazł w kinie na mistrzowskim "No country for old man" , gdyby nie szaleństwo oscarowe wokół niego. Można by tak wymieniać w nieskończoność.
Same nagrody- no cóż. Galę traktuję tak jak Lola King- w kategorii zabawy. A wyniki? Zawsze mam swoje wyniki, jak się zgadzają wyroki Akademii z moimi- fajno, jak nie- katastrofy nie ma. Bardziej irytuje mnie coraz większa przewidywalność (w tym roku nie przewidziałem 2 nagród :|), niż wyniki niezgodne z moimi.
Najważniejsze jest chyba to , że coroczne Oscary to szerokie pole do zabawy, dyskusji, analizy i wielkich emocji jednocześnie. Chyba można sobie na to pozwolić ten raz do roku.
pozdrawiam,
szymalan

Kędzior :) pisze...

artykuł ciekawy :D Powiem szczerze, że nie wiedziałem czego się spodziewać. Ostatecznie news spodobał mi się i nawet skłonił mnie do refleksji :D. Twierdzisz, że dla zwykłego śmiertelnika Oscar to jest nic. Jednak ja uważam inaczej. Na pewno daje przyszłym widzom wskazówkę co obejrzeć, a czego się wystrzegać (patrz. Złote Maliny :))) ). Ale Twoje zdanie jak najbardziej szanuję i nie mam zamiaru się kłócić który z nas ma rację :D pozdrawiam i zapraszam do siebie na "Twardą sztukę" oraz "Oszukaną"

pafffcio pisze...

@Szymalan,
Co do Miasta gniewu to mimo że wszedł ponownie do kin, to jednak w porównaniu do innych filmów, które w latach poprzednich i przyszłych zdobyły nagrodę nie zanotował jakiegoś znaczącego wzrostu widowni po statuetce. Owszem, lepsze kilkaset tysięcy osób niż nic, ale to moim zdaniem mało, jak na nakład jaki poniesiono na uzyskanie statuetki. Anyway, ja w tym tekście nie chciałem przedstawiać Oscarów jako całkiem bezwartościowej gali, bo zawsze to rodzaj zabawy jest :) Bardziej chodziło mi o to, żeby zwrócić uwagę na to, że sukces często okupiony jest niemałym wydatkiem, bo zwycięstwo w Oscarach się po prostu opłaca.

@Kędzior,
Złote Maliny są dla mnie całkiem nieobiektywne, chociaż faktycznie filmów tam nagrodzonych wystrzegać się trzeba ;) Ale bywają gorsze ;)

Pozdrawiam,
Pawcio

Anonimowy pisze...

This is a topic which is close to my heart... Cheers! Where are your
contact details though?
Here is my site perfumes

Prześlij komentarz

 

Premiera miesiąca:

Premiera miesiąca
Tytuł: 'Wszystko, co kocham'

premiera: 15.01.2010


gatunek: dramat

reżyseria: Jacek Borcuch

scenariusz: Jacek Borcuch

obsada: Olga Frycz, Andrzej Chyra, Mateusz Kościukiewicz, Katarzyna Herman