poniedziałek, 29 czerwca 2009

Earth Song

Tym razem wyjątkowo, zamiast recenzji filmu - recenzja teledysku do piosenki 'Earth Song'. W hołdzie Michaelowi Jacksonowi.

***


***

25 czerwca 2009 - ta data na zawsze zapisze się w historii... no właśnie, czego? Świata? Ameryki? Muzyki? Każdego z nas? Każda z tych odpowiedzi ma w sobie mniej lub więcej prawdy. Nawet ta ostatnia, bo dni w których odchodzą ikony tego świata w jakiś sposób zapadają w naszej pamięci. Tak też będzie z dniem, w którym odszedł Michael Jackson, Król Popu.

Wiadomość o jego śmierci nie była dla mnie szokiem, ale też nie byłem wielkim fanem jego osoby. Jego muzyki zresztą też nie, chociaż od czasu do czasu największe przeboje Michaela trafiały na moją playlistę. Poza tym w nocy 25 czerwca onet.pl chyba jako pierwszy, o kilka godzin zbyt prędko, ogłosił śmierć Króla pytającym nagłówkiem 'Michael Jackson nie żyje?'. W jakiś sposób przygotowało mnie to na wieści, które dotarły do mnie po przebudzeniu.

Gdy włączyłem rano wiadomości i zobaczyłem tłumy ludzi w różnych częściach świata, w różnym wieku przeszła mi przez głowę myśl. 'On faktycznie był człowiekiem wielkim, skoro zainspirował w jakiś sposób tysiące, a może nawet miliony osób'. Pytanie które zrodziło się w mojej głowie chwilę później, to czy na moim życiu też odcisnął piętno?

Po krótkiej chwili zadumy przyszła odpowiedź - TAK! Teledyskiem do piosenki 'Earth Song'. Pawełek miał wtedy 6 lat, Jacksonomania sięgała zenitu, jednak dla mnie ważniejsze było ganiać się z kumplami po podwórku, niż słuchać jakiejś tam muzyki. Telewizję jednak oglądałem. I właściwie ten teledysk jako jedyny w całym moim życiu zawierał w sobie coś, co chwyciło mnie za serce i wryło się na trwałe w moją psychikę. Obraz umierających słoni. Ten widok potrafię dokładnie odtworzyć w swojej głowie nawet bez przypominania sobie teledysku.

Jednak nie tylko ten obraz jest uderzający w tym klipie. Wycinanie lasów, wojny, okrucieństwo wobec zwierząt, zanieczyszczenie atmosfery. Obrazy zniszczenia przeplatają się z obrazami przyrody tętniącej życiem. Co ze wschodem słońca? Co z deszczem? Co z krwawiącą ziemią? To tylko kilka pytań stawianych w tym teledysku, w tej piosence. Wszystkie opatrzone są niezwykle sugestywnymi zdjęciami. I Michaelem Jacksonem kreującym się na Mesjasza. Jeśli to nadinterpretacja i Król nie robił z siebie Mesjasza, to już na pewno osobę, która jest w stanie pociągnąć ludzkość do poprawy świata. Bo jego apel sprawia, że ludzie się jednoczą i przyroda wraca do normalności.

Niektórzy jednak porównania go do Zbawiciela nie chcą się wypierać, wskazując na scenę w której Michael ma rozłożone ramiona podobnie jak Jezus podczas ukrzyżowania. Osobiście uważam, że to teoria trochę na wyrost. Nie mniej jednak kontrowersje z tym związane były i gdy na rozdaniu Brit Awards Król Popu odegrał tą scenę podczas występu na żywo, na estradzie pojawił się nijaki Javis Corcker i... pokazał swoje pośladki w ramach protestu.

Zostawmy już jednak wszystkie kontrowersje i wróćmy do samego teledysku. Z perspektywy czasu nie wszystko wygląda w nim imponująco - nie znajdziemy tu obrazu w jakości HD, a niektóre efekty specjalne są dość marne. Jednak siła tego klipu nadal jest taka sama. W dalszym ciągu skłania do refleksji nad kondycją naszego świata, problemy w nim wymienione nadal nas dotyczą. A minęło już 14 lat.

Myślę, że na tym polega potęga Micheala Jacksona. Nie było w świecie muzyki drugiej takiej osoby, która potrafiła tyle przekazać w krótkiej formule teledysku. Michael Jackson znał moc obrazu i umiał ją wykorzystać przy tworzeniu muzyki. Umiał stworzyć prawdziwą historię w 'Thrillerze', umiał też wzbogacić istotne proekologiczne przesłanie swojej piosenki sugestywnymi zdjęciami chwytającymi za serce.

Michael Jackson był nie tylko Królem Popu. Był też Królem Teledysków. A 'Earth Song' jest tego dobrym, choć może niezbyt często wymienianym przykładem. On jako pierwszy nie bał się wpakować wielkich pieniędzy w teledysk. Ten do 'Earth Song' był jednym z droższych w swoich czasach. Kręcono go w czterech strefach geograficznych (Amazońskie Lasy Deszczowe, Chorwacja, Tanzania i USA). Dzięki temu można było doskonale połączyć siłę muzyki z siłą obrazu. Niemal jak cztery żywioły. Potrafią powalić każdego i wyzwolić wrażliwość nawet u największego twardziela. Taki jest teledysk do 'Earth Song'. Taki był Michael Jackson.

piątek, 26 czerwca 2009

Kitsch Corner: Zabójcze ryjówki

Moi drodzy, czas na klasykę. Groza sączy się z każdego kadru, w dodatku jest podsycana przez złowrogą muzykę. Osoby o słabszych nerwach proszone są o nie włączanie tego trailera, gdyż widok psów przebranych za... ryjówki może przyprawić o zawał serca. Rok produkcji (1959) wcale nie jest tu usprawiedliwieniem. Oto one, zabójcze ryjówki we własnej (a w zasadzie w psiej) osobie:

wtorek, 23 czerwca 2009

Hotel Babylon - sezon 3


gatunek:
serial
reżyseria:
Sam Miller , Andy Wilson (więcej...)
scenariusz:
Andrew Rattenbury , Toby Whithouse (więcej...)
zdjęcia:
Sean Van Hales
muzyka:
Jim Williams
obsada:
Emma Pierson Emma Pierson Anna
Max Beesley Max Beesley Charlie
Dexter Fletcher Dexter Fletcher Tony
Natalie Jackson Mendoza Natalie Jackson Mendoza Jackie
Martin Marquez Martin Marquez Gino

od lat: 12
czas trwania: 8 x 60 minut
moja ocena: 4,5/6


Może to się wydać zaskakujące, ale jeden z najlepszych seriali ostatnich lat wcale nie pochodzi z Ameryki, pomimo iż to produkcje zza Oceanu robią od jakiegoś czasu furorę w kraju nad Wisłą. Wystarczy poszukać trochę bliżej, na Wyspach Brytyjskich. Tam właśnie telewizja BBC, znana z wyrobów co najmniej przyzwoitych, wypuściła Hotel Babylon. Krótki, bo zaledwie ośmioodcinkowy, serial opowiada o przygodach pracowników pewnego londyńskiego 5-gwiazdkowego hotelu. I robi to z polotem, już przez trzy serie.

O ile dwie pierwsze części przyzwyczajały nas do tego samego, sprawdzającego się schematu, tak w trzeciej czeka nas prawdziwa rewolucja. Przede wszystkim w dość znacznym stopniu zmieni się kadra hotelu, a to przecież ona decyduje o charakterze serialu. W dwóch pierwszych sezonach mieliśmy niemal ten sam skład przez cały czas, a odejście w ostatnim odcinku drugiego sezonu jednej z głównych bohaterek można było uznać za rewolucję. Co w takim razie powiedzieć o trzecim, w którym odchodzi kolejna dwójka postaci kluczowych, a na ich miejsce pojawiają się nowe osoby? To już coś więcej niż rewolucja. Ale nie sam skład osobowy się zmienia. Również charakter odcinków jest inny. Mam nieodparte wrażenie, że autorzy chcieli nam ukazać wagę relacji więzi hotelowych i pogłębić bohaterów. Wyszło im to całkiem sprawnie, a przy okazji dało spore pole do popisu aktorom.

O wszystkich pisać nie będę, wspomnę tylko o moich dwóch ulubionych postaciach, chociaż sukcesie tego serialu decydują wszyscy w równej mierze. Ja jednak największym sentymentem darzę Tonyego (Dexter Fletcher) i Annę (Emma Pierson). W trzecim sezonie Tony zajmować się będzie jak zawsze doglądaniem, aby gościom niczego nie zabrakło, ale też ratowaniem swoich kontaktów z córką oraz pomocą pewnej emigrantce. Oczywiście nie zabraknie też jego ciętego humoru. Anna natomiast rzuci się w wir uczuć. Kogo pokocha, kogo odrzuci, tego nie zdradzę. Jednak wszelkie miłości nie zmienią tego, z czego pamiętamy ją najlepiej. Nadal będzie rozgadaną, roztrzepaną i lubiącą modę dziewczyną. Oczywiście nadal będzie też piękną, drobną brunetką o nienagannej figurze i zabójczo pięknych oczach (pozdrowienia dla wszystkich dam do tego opisu pasujących ;) ).

Jest też wspomniana dwójka nowych bohaterów - specjalistka ds. public relations - Emily (Alexandra Moen) i młodszy manager - Jack (Lee Williams). I są to zgoła odmienne postacie. Pierwsza moją sympatię zdobyła dość szybko i pod koniec sezonu sprawiała wrażenie jakby była w załodze od zawsze. Natomiast pan młodszy manager pasuje do tej serii jak przysłowiowy kwiatek do kożucha. Dość powiedzieć, że przy pisaniu tej recenzji musiał wesprzeć się googlami, by przypomnieć sobie jego serialowe imię. Oby się rozkręcił, bo inaczej będzie mizernie.

Ale nie tylko on się w tej serii nie sprawdza. Prędzej czy później musiałem to napisać - trzeci sezon Hotelu Babylon jest zdecydowanie najsłabszy. A dlaczego? Powody są dwa. Po pierwsze jest strasznie nierówny. Chociaż nie ma odcinków beznadziejnych, to jednak są mocno średnie (pierwszy i siódmy). Zdarzają się jednak całe szczęście rewelacyjne (czwarty i ósmy). I właśnie na czwartym odcinku cały serial powinien się zakończyć. Nie, nie pomyliłem się, mam na myśli serial. Stało się tam kilka rzeczy, które bezpowrotnie zmieniły oblicze Hotelu Babylon i to niekoniecznie na lepsze.
Drugą wadą jest straszna schematyczność tego sezonu. W ciągu zaledwie ośmiu odcinków powtórzono po dwa razy dwa schematy, czyli połowa odcinków była wtórna! Pierwszy schemat dotyczył aklimatyzacji nowych osób, które musiały zrozumieć, że w hotelu liczy się zespół. Drugi natomiast dotyczył Jamesa i jego miłosnych perypetii. Osiem odcinków to zdecydowanie za mało, żeby powtarzać dwa razy tą samą historię, ale z innymi bohaterami.

Oczywiście nie brakuje tego za co wszyscy pokochali poprzednie serie. Są cięte riposty, jest dużo humoru sytuacyjnego, sprawny montaż nadal potrafi nadać odpowiedni charakter każdemu odcinkowi. Są w większości te same postacie, mówiące w większości z pięknym brytyjskim akcentem. Są też goście, potrafiący mieć najdziwniejsze oczekiwania wobec obsługi hotelowej.

Czyli w skrócie - tragedii nie ma. Tym bardziej, że ostatni odcinek daje nadzieję na przyzwoity sezon czwarty, gdyż jest on kwintesencją babylonowości. Tak więc dla fanów serialu mam dobre wieści - nie zniszczono całkiem waszego ulubionego serialu. Zresztą nawet gdyby tak się stało, to i tak z wypiekami na twarzy obejrzelibyśmy kolejny sezon. Bo przecież Hotel Babylon jest jak załoga hotelowa - chociaż ich kontakty nie zawsze układają się w sposób wymarzony, to jednak jest to taka ekipa, której nigdy się nie opuszcza.

sobota, 20 czerwca 2009

Po Nocy Kina vol. 5

Na ogół, po każdej Nocy Kina dzieliłem się wrażeniami na temat minimum jednego obejrzanego tam filmu w formie recenzji. Tym razem zbiorczo, krótkie opinie o wszystkich trzech, które udało mi się zobaczyć. Ale najpierw kilka słów o imprezie ogółem.
Generalnie wszystko było zorganizowane ładnie i sprawne. Dziwi mnie tylko, że w jednym Multikinie (Stary Browar) plecak musiałem oddać do depozytu, a w drugim (51) nie. Trochę bezsensu sprawa, bo o ile ktoś nie chce wnosić alkoholu, to z innymi napojami wspierającymi przetrwanie móc wejść powinien. W porównaniu do poprzednich edycji nic mnie raczej nie zirytowało, co bez wątpienia jest plusem. Mimo, że jakaś muzyka na korytarzu w Starym Browarze leciała, to nie zakłócała seansu, jak to bywało w przeszłości, a i ludzie sprawiali wrażenie bardziej cywilizowanych. Chociaż motywu ze sprzedawaniem piwa (chyba bezalkoholowego, ale jednak) w kinie nie zczaję nigdy. Co mnie jeszcze cieszy, to że wytrwałem (prawie) całą noc, mimo nie sprzyjających okoliczności dni poprzednich. A teraz meritum:

Obywatel Milk - moja ocena 4,5/6 - Najlepszy film jaki widziałem minionej nocy. Chociaż szału nie ma, to jednak obejrzeć było warto. Można powiedzieć, że to taki ciąg dalszy (poprzednio oglądałem 'Frost/Nixon') poznawania historii Ameryki oczami filmowców. I zastanawiam się, czy w Polsce nie ma bohaterów, których można by zaprezentować w filmie nie tworząc przesiąkniętego patosem badziewia? Wracając do samego Milka, uwagę zwracało rewelacyjne aktorstwo. I to nie tylko oscarowy Sean Penn zachwycił, ale także Josh Brolin i Emilie Hirsch.

Tajne przez poufne - moja ocena 4/6 - Moje kolejne spotkanie z braćmi Coen, których uważam za najbardziej przereklamowane zjawisko hollywodzkie. Swojego zdania nie zmieniłem. Piać z zachwytu nie będę, bo nie tarzałem się ze śmiechu przez cały film. Tylko momentami, ale za to szczerze. Główna tu zasługa Johna Malkovica i Brada Pitta, którzy to byli prowodyrami większości zabawnych sytuacji. Co jeszcze do mnie dotarło przy okazji tego filmu? Że Tilda Swilton potrafi grać tylko wyrachowane bure suki. W innej roli jej jeszcze nie widziałem. Wychodzi na to, że to jedna z tych aktorek, które grają siebie (pozdrowienia dla Niki ;) ). I jeszcze jeden minus 'Tajnych...' - aktorzy tam grający nie stali się w moich oczach swoimi bohaterami, tylko pozostali aktorami. Chociaż wiem, że częściowo siebie parodiowali.

Gomorra - moja ocena 2/6 - To była totalna pomyłka. Przed połową filmu wyszła jakaś 1/4 sali. W tym ja. Na ogół oglądam filmy do końca, a jak nie to ich nie oceniam. Tu czynię wyjątek, a to dlatego że mam wrażenie, że rozumiem co autor miał na myśli, tylko totalnie to do mnie nie trafia. Miała być mafia taka jaka jest, bez kolorowania i ok, wyszło. Tylko nie rozumiem dlaczego zabrakło jakichś interesujących historii. Nie widzę powodu, dla którego miałbym oglądać przez ponad 2 godziny coś, co totalnie nie potrafi zainteresować. O wiele ciekawsze jest już polskie dresiarstwo (chociaż poziom intelektualny podobny).

Ponieważ pora jest dość wczesna, spałem jakieś 3 h, tak więc składnia czy coś może trochę kuleć. Liczę na zrozumienie ;)

środa, 10 czerwca 2009

Polecam: 'Pachnąco-tnące'

Na ogół filmy recenzuję, tym razem coś polecam. I nie będzie to nic mainstreamowego. Takie filmy radzą sobie same. Produkcja którą możecie zobaczyć poniżej jest amatorskim debiutem. Tym bardziej warto docenić profesjonalną realizację i ciekawy pomysł na fabułę. A propos fabuły - jest ona trochę lynch-like, dlatego też liczę na Wasze interpretacje w komentarzach :)

'Pachnąco-tnące'
Gatunek: thriller

Reżyseria: Kamil Giedrojć
Scenariusz: Kamil Giedrojć
Zdjęcia: K. Giedrojć, P. Giedrojć
Muzyka: D. Kordal, B. Buczyński

Obsada:
Justyna Karska
Ewa Kobrzyńska
Łukasz Ewertowski
Paweł Giedrojć

moja ocena: 5/6

sobota, 6 czerwca 2009

'Coco Chanel' premierą czerwca

Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują na to, że idzie... jesień. W taką pogodę o kinie raczej nikt nie myśli. Zresztą ludzie mają ważniejsze rzeczy na głowie, jak np. sesja (tak, studenci to też ludzie), czy szukanie miejscówki na wakacje. Nic więc dziwnego, że szału pod względem premier nie ma. Kilka filmów warto jednak sobie przybliżyć. Przede wszystkim mam tu na myśli 'Coco Chanel' (premiera: 26.06.2009).

O tej pani słyszał chyba każdy. Nie twierdzę że trzeba znać jej biografię, bo sam za bardzo nie wiem z czym poza Chanel Nr 5 powinienem ją kojarzyć. Dlatego ten film jest dla mnie z serii tych do obejrzenia koniecznie. A dodatkowym atutem jest Audrey Tautou, znana bardziej jako 'Amelia'. Mimo mojego zainteresowania podchodzę do tego filmu z pewnym dystansem - poprzedni film o wielkiej Francuzce ('Niczego nie żałuję - Edith Piaf') był co najwyżej średnio udany. Oby tym razem można było zachwycać się czymś więcej niż wspaniałym aktorstwem.

Równie intrygujący wydaje się być inny obraz zza zachodniej granicy - 'Berlin Calling' (premiera: 19.06.2009). Jest on skierowany raczej do wąskiego grona odbiorców, ale przez to dość awangardowy. A wszystko to za sprawą głównego bohatera, Ickarusa, który jest DJem. W filmie pokazane jest jego klubowe tourne przed wydaniem swojej płyty, które kończy w szpitalu z powodu przedawkowania narkotyków. I chociaż fanem muzyki klubowej nie jestem, to z pewnością ten film zobaczę. Bo muzycznego filmu z techno w tle w kinie chyba jeszcze nie było.

Był za to Terminator i to 3 razy. Nie znaczy to że nie może być po raz czwarty. Tym razem w odsłonie nazwanej 'Terminator: Ocalenie' (premiera: 05.06.2009). Wydarzenie raczej dla fanów części poprzednich, tudzież efektów specjalnych. Ostrzegam tylko, że tym razem nie zobaczymy żelaznego Arnolda, co najwyżej nietoperzowatego Christina Bale'a.

Inną rozrywką dla dużych chłopców są nowe 'Transformersy' (premiera: 24.06.2009). Ja się za bardzo nie znam i pojęcia bladego nie mam o co chodzi, bo jakimś cudem mnie te zabawki ominęły. Ale na pewno będzie dużo dobrej rozrywki, powrotu do dzieciństwa itp. A jeśli nie będzie tego, to będzie Megan Fox. I też będzie fajnie.

Chyba że wcześniej dojdzie do katastrofy ekologicznej. Przed takową przestrzega nas 'największe multimedialne wydarzenie pro-ekologiczne na świecie', czyli 'Home - S.O.S. Ziemia' (premiera: 05.06.2009). Ponieważ wszystkie inicjatywy które mogą sprawić iż nasza planeta będzie choć parę lat dłużej niebieska popieram całym sercem, zachęcam Was serdecznie do obejrzenia tego filmu. Jeśli nie przekonacie się do segregowania odpadków, czy zakręcania wody podczas mycia zębów, to trudno. Chociaż myślę, że z takimi zdjęciami przekonanie sporej grupy osób może się udać. (Tak na marginesie, kto wymyślił to 'tłumaczenie' tytułu!?)

W czerwcu pojawia się u nas też produkcja zza południowej granicy - 'Mój nauczyciel' (premiera: 19.06.2009) . Z pewnością jak na kino niekomercyjne odniesie ona sukces. Powody są dwa - pierwszy to dość pochlebne recenzje, jakie ten film zbiera oraz niesłabnąca miłość Polaków do kina czeskiego. Cudze chwalicie, swojego nie znacie?

Nie do końca, bo 'swoje' nie jest takie dobre. Ale żeby nie było, z patriotycznego obowiązku* wspomnę, że do naszych kin w tym miesiącu wchodzą też 'Afonia i Pszczoły' (premiera: 05.06.2009) oraz 'U Pana Boga za miedzą' (premiera: 19.06.2009). Dobre, bo polskie?

Na zakończenie polecam też coś luźniejszego - 'Zack i Miri kręcą porno' (premiera: 26.06.2009). Komedia prosto z USA, a co za tym idzie humor w niej będzie zapewne niezbyt wyszukany. Ale komu to przeszkadza? Idą w końcu wakacje, czyli czas niewzmożonego wysiłku intelektualnego. A sprośne dowcipy, jakich z pewnością możemy się spodziewać w tym filmie wymagające być nie powinny.

Prócz tego warto rzucić okiem na faceta mającego 'Przebłysk geniuszu' (premiera: 26.06.2009), a któremu firmy motoryzacyjne podkradły pomysł na wycieraczki oraz na film który ma najlepszy plakat w tym miesiącu - 'Udręczeni' (premiera: 19.06.2009).

Na koniec tradycyjnie zwiastun premiery miesiąca:



* - Będzie trochę nie na temat, a propos patriotyzmu. W niedzielę (7 czerwca) odbywają się wybory do europarlamentu. Wbrew pozorom jest to ważne, bo nie tylko 80% prawa polskiego jest obecnie stanowione właśnie przez Unię, ale też dobrze by było wysłać tam jakichś reprezentatywnych obywateli. Tak więc zachęcam do pójścia i oddania głosu. Nie ważne na kogo, byle oddać. Im więcej głosów, tym mniejsza szansa na ludzi z przypadku (jak to miało miejsce nie tak dawno temu).
 

Premiera miesiąca:

Premiera miesiąca
Tytuł: 'Wszystko, co kocham'

premiera: 15.01.2010


gatunek: dramat

reżyseria: Jacek Borcuch

scenariusz: Jacek Borcuch

obsada: Olga Frycz, Andrzej Chyra, Mateusz Kościukiewicz, Katarzyna Herman