gatunek:
animacja, familijny, science fiction
reżyseria:
Andrew Stanton
scenariusz:
Andrew Stanton
zdjęcia:
-
muzyka:
Thomas Newman
obsada:
Waldemar Barwiński | WALL•E (polski dubbing) |
Agnieszka Judycka | Ewa (polski dubbing) |
Cezary Żak | Kapitan (polski dubbing) |
Miłogost Reczek | Shelby Forthright (polski dubbing) |
Andrzej Blumenfeld | Janusz (polski dubbing) |
Anna Dymna | Marysia (polski dubbing) |
Danuta Stenka | Komputer (polski dubbing) |
czas trwania: 97 minut
cena DVD: aktualnie w kinach
moja ocena: 5,5/6
Urzekająca, czarująca, wręcz piękna. I pomyśleć, że to wszystko to tylko bajka o robocie zwanym Wall.E. Nie da się jednak ukryć, iż już dawno na ekranach kin nie gościła tak dobra animacja. Ośmielę się nawet stwierdzić, że o ile nie jest to najlepsza produkcja w ogóle w swojej kategorii, to na pewno najlepsza od czasów 'Króla Lwa'. Tak, pamiętam, że po drodze był Shrek razy trzy i Epoka lodowcowa razy dwa. Chociaż 'Wall.E' to zupełnie inny rodzaj animacji, to dwa wyżej wspomniane dzieła przewyższa. I kto by pomyślał, że robocik, który wymawia raptem kilka słów jest w stanie tego dokonać?
Wall.E to typ robota, który został zaprogramowany, by oczyścić Ziemię z góry odpadów. Gdy te małe maszyny wykonywały swoje zadanie, Ziemianie udali się na pięcioletni rejs po kosmosie. Niestety, rejs znacząco się wydłużył, a spośród wszystkich robotów typu Wall.E uchował się tylko jeden, ten tytułowy. Nie jest on już jednak taką zwyczajną maszyną. Przez ten cały czas, gdy był samotny na Ziemi coś mu się w kabelkach pomieszało i nie dość, że stał się ciekawski, to jeszcze zaczął odczuwać samotność. Owszem, aż taki sam to on nie jest, bo towarzyszy mu karaluch, jednak żaden robak nie zastąpi robocicy. Los jest jednak dla naszej pociechy łaskawy - pewnego słonecznego dnia z nieba spada Ewa. Dla Wall.E będzie ona od tej pory najważniejszą rzeczą w życiu.
Być może brzmi to dość naiwnie. Jednak powiem Wam szczerze, że jest to jedna z najlepiej opowiedzianych historii miłosnych, jakie widziałem w kinie. Fascynujące jest w tym wszystkim to, iż by przekazać uczucia nie trzeba wcale wielu słów. W zasadzie rozmowy pomiędzy robotami ograniczają się do 'Eewwaa' i 'Waaaleee', ale my i tak wiemy o co chodzi, po części za sprawą świetnej modulacji głosu, po części za sprawą mimiki obu maszyn.
Tutaj hołd należy złożyć Pixarowi, za stworzenie czegoś nowego. Mam już dość wszelkiej maści pingwinów, szczurów, czy innych niedźwiedzi, które co chwila pokazują się w nowych animacjach. Robota już od jakiegoś czasu nie było, a tak dobrze narysowanego nie było nigdy. No właśnie, narysowany to on jest wybornie - każdy jego ruch, czy gest po mistrzowsku oddaje to co czuje. Dzięki temu sprawia on wrażenie idealnego domowego zwierzątka. I szczerze mówiąc, gdybym mógł, to swojego kota bym na niego zamienił (wybacz Kiki).
Dobra, dość już o takich pierdołach, bo założę się, że większość z Was obchodzi jak się będziecie na filmie bawić, a nie jak ładnie porusza się główny bohater. Dlatego już spieszę z informacją, że bawić się będziecie wybornie. I nie ważne ile macie lat. Dla małych dzieci już sama sceneria (roboty, statki kosmiczne, kosmos sam w sobie) będzie wystarczająco fascynująca. Te większe zrozumieją nawet przesłanie (dbajmy o Ziemię, bo będzie źle, oj bardzo źle). Te już dorosłe wczują się w historię robota i będą śledzić jego poczynania, czasem ze śmiechem, czasem ze łzą w oku, a na pewno cały czas z zapartym tchem.
Na zakończenie jeszcze taka mała moja refleksja - zawsze zastanawiałem się, jak ludzie mogli zachwycać się kinem niemym, jak wtedy przekazywano emocje, uczucia. Teraz właśnie poznałem odpowiedź. Dla mnie Wall.E jest arcydziełem kina niemego na miarę naszych czasów. I kapitalnym przykładem, że są rzeczy, które potrafią wyrazić więcej niż tysiąc słów.
Wall.E to typ robota, który został zaprogramowany, by oczyścić Ziemię z góry odpadów. Gdy te małe maszyny wykonywały swoje zadanie, Ziemianie udali się na pięcioletni rejs po kosmosie. Niestety, rejs znacząco się wydłużył, a spośród wszystkich robotów typu Wall.E uchował się tylko jeden, ten tytułowy. Nie jest on już jednak taką zwyczajną maszyną. Przez ten cały czas, gdy był samotny na Ziemi coś mu się w kabelkach pomieszało i nie dość, że stał się ciekawski, to jeszcze zaczął odczuwać samotność. Owszem, aż taki sam to on nie jest, bo towarzyszy mu karaluch, jednak żaden robak nie zastąpi robocicy. Los jest jednak dla naszej pociechy łaskawy - pewnego słonecznego dnia z nieba spada Ewa. Dla Wall.E będzie ona od tej pory najważniejszą rzeczą w życiu.
Być może brzmi to dość naiwnie. Jednak powiem Wam szczerze, że jest to jedna z najlepiej opowiedzianych historii miłosnych, jakie widziałem w kinie. Fascynujące jest w tym wszystkim to, iż by przekazać uczucia nie trzeba wcale wielu słów. W zasadzie rozmowy pomiędzy robotami ograniczają się do 'Eewwaa' i 'Waaaleee', ale my i tak wiemy o co chodzi, po części za sprawą świetnej modulacji głosu, po części za sprawą mimiki obu maszyn.
Tutaj hołd należy złożyć Pixarowi, za stworzenie czegoś nowego. Mam już dość wszelkiej maści pingwinów, szczurów, czy innych niedźwiedzi, które co chwila pokazują się w nowych animacjach. Robota już od jakiegoś czasu nie było, a tak dobrze narysowanego nie było nigdy. No właśnie, narysowany to on jest wybornie - każdy jego ruch, czy gest po mistrzowsku oddaje to co czuje. Dzięki temu sprawia on wrażenie idealnego domowego zwierzątka. I szczerze mówiąc, gdybym mógł, to swojego kota bym na niego zamienił (wybacz Kiki).
Dobra, dość już o takich pierdołach, bo założę się, że większość z Was obchodzi jak się będziecie na filmie bawić, a nie jak ładnie porusza się główny bohater. Dlatego już spieszę z informacją, że bawić się będziecie wybornie. I nie ważne ile macie lat. Dla małych dzieci już sama sceneria (roboty, statki kosmiczne, kosmos sam w sobie) będzie wystarczająco fascynująca. Te większe zrozumieją nawet przesłanie (dbajmy o Ziemię, bo będzie źle, oj bardzo źle). Te już dorosłe wczują się w historię robota i będą śledzić jego poczynania, czasem ze śmiechem, czasem ze łzą w oku, a na pewno cały czas z zapartym tchem.
Na zakończenie jeszcze taka mała moja refleksja - zawsze zastanawiałem się, jak ludzie mogli zachwycać się kinem niemym, jak wtedy przekazywano emocje, uczucia. Teraz właśnie poznałem odpowiedź. Dla mnie Wall.E jest arcydziełem kina niemego na miarę naszych czasów. I kapitalnym przykładem, że są rzeczy, które potrafią wyrazić więcej niż tysiąc słów.
1 komentarze:
zgadzam się z każdym zdaniem Twojej opinii. Ja również się nim zachwycałam u mnie na blogu. Byłam tym filmem poruszona do granic możliwości. Oglądałam go z maksymalnym zaciekawieniem i ani przez chwilę się nie nudziłam. Ja też uważam, że jest to najpiękniejszy film Disneya od czasów kiedy powstawały filmy tworzone normalną animacją rysunkową. znowu poczułam się jak małe dziecko.
Jak wpadniesz do mnie to znajdziesz go gdzieś we wcześniejszych notkach. Tymczasem jednak gorąco zapraszam na najnowszą kinową notkę >> Mumia: Grobowiec Cesarza Smoka.
pozdrawiam i ślę całusy :*
Prześlij komentarz