Do tej pory moje spotkania z twórczością pana Woodyego Allena były co najmniej frustrujące. No bo jak tu zachować spokój, gdy wszyscy mówią o jakimś jego stylu, a ty tego stylu nie możesz za nic w świecie odnaleźć. Faktycznie szukanie jakiegoś wspólnego mianownika dla filmów takich jak 'Klątwa skorpiona', 'Jej wysokość Afrodyta', 'Wszystko gra', czy 'Sen Kasandry' zdaje się być dość karkołomne. Pierwsze dwa lekkie, drugie dwa dość mulące. Jedne zabawne, inne poważne. I co tu wspólnego w tych wszystkich dziełach? Czym jest to co Woody Allen daje swoim filmom, że zapadają w pamięć, wyróżniają się na tle szarej masy światowej produkcji filmowej? Odpowiedź na to pytanie daje 'Vicky Cristina Barcelona'.
Vicky (Rebecca Hall) i Cristina (Scarlett Johansson) są przyjaciółkami. Vicky niedługo wychodzi za mąż. Cristina daleka jest od ustatkowania się, ciągle szuka tej prawdziwej miłości. Vicky jest kobietą XXI wieku - dobrze ułożona, ze wszystkimi elementami swojego życia zaplanowanymi i pod kontrolą. Cristina jest natomiast romantyczką, nieustannie szukającą pasji. Obie udają się do Barcelony, a tam ich życie nabierze nowego sensu. Głównie za sprawą pewnego hiszpańskiego malarza (Javier Bardem), który to dość odważną propozycją zapoczątkuje szereg niespodziewanych zdarzeń. Nie chcę się zbyt rozpisywać o tym kto, z kim i dlaczego, bo wyszła by z tego mini-telenowela. Warto jednak wiedzieć, że do tego trójkącika włączy się jeszcze Penélope Cruz.
I tu właśnie pojawia się miejsce na magię Woody'ego Allena. Bo cała czwórka aktorów wypada rewelacyjnie. Co prawda Bardem wygląda trochę blado przy tak oszałamiająco przekonujących i kuszących niewiastach, ale być może to wina mojego męskiego punktu widzenia. I chociaż każdego z nich można zaliczyć do grona 'utalentowanych' nie mam wątpliwości, że to Woody Allen wyciągnął z nich wszystko co najlepsze. Nawet sama Rebecca Hall przyznała, że Woody Allen kontroluje wszystko co dzieje się na planie, każdy najmniejszy ruch. I właśnie dlatego kobiety w 'Vicky Cristina Barcelona' niemal kwitną na ekranie. Najlepszym przykładem może być tu Scarlett Johansson, która od jakiegoś czasu przestała być w moich oczach zarówno potencjalną aktorką wysokiego formatu, jak i seksbombą. Niespodzianką więc nie małą był dla mnie jej występ w roli Cristiny - nie tylko była uwodzicielsko piękna, ale też pokazała, że grać potrafi i nie bez powodu okrzyknięto ją odkryciem roku po 'Między słowami'.
Pod żadnym względem nie ustępuje jej Rebecca Hall, która jak sama o sobie mówi odkryciem roku jest... co roku. I nie bez powodu, wszak talentu jej nie brakuje. O jej zdolnościach niech świadczy jej pochodzenie. Ta Brytyjka przez cały film grała... Amerykankę. Ktoś powie - 'Też mi wyczyn'. Proponuję jednak posłuchać jak (pięknie) brzmi brytyjski angielski, a jak amerykański. To tak jakby Ślązakowi z krwi i kości kazać mówić piękną polszczyzną. Niby proste, a jednak z pewnych nawyków zrezygnować trudno. Oczywiście nie samym językiem Rebbeca Hall tworzy swoją rolę. Postarała się też o pogłębienie swojej postaci i dzięki temu Vicky jest najbardziej złożoną osobą w filmie.
Byłbym szalenie okrutny i niesprawiedliwy, gdybym nie poświęcił też części tej recenzji Penelope Cruz. Chociaż za nią akurat przemawiają nagrody które dostała za rolę Maríi Eleny (m.in. Oscar) . To właśnie ona nadaje temu filmowi prawdziwie latynoskiego charakteru. A jej kłótnie z Juanem Antonio (Javier Bardem) są wręcz urocze.
Cała ta opowieść doskonale wpisuje się w barcelońską scenerię. Tu pojawia się kolejna moc Allena - filmowanie miast. Jest to banał, ale nazwa Barcelona znajduje się w tytule filmu nie bez powodu. Jest to taki cichy bohater filmu, zapewniający słońce i piękne widoki. Nie mam wątpliwości, że jeśli za mniej więcej rok zdecydujecie się na wycieczkę do stolicy Katalonii, a jakoś środek transportu wybierzecie autobus, w trakcie podróży będziecie mieli okazję obejrzeć 'Vicky Cristina Barcelona'. Lepszej reklamówki to miasto mieć nie mogło. Cóż, jak widać Woody Allen wie jak reklamować miasta.
Oczywiście żadne zdjęcia, ani nawet dwojący i trojący się aktorzy nie uratowali by telenoweli. Przynajmniej w moich oczach. Jak więc ten stary wyjadacz Allen mnie udobruchał i sprawił, że nie wieszam na nim psów za to że w jego filmie romanse bohaterów są zawiłe jak tuzin świńskich ogonków? Dość łatwo - podlał to wszystko satyrą na dzisiejsze konsumpcyjne podejście do życia tzw. inteligentów. Ciekawie wypada porównanie typowo artystycznej, pełnej pasji osobowości z dobrze ułożonymi przedstawicielami grupy 'ą' i 'ę' (nie mylić z 'ĘĄ'!), dla których głównym tematem rozmów jest to kto jaki dywan kupił i który dekorator wnętrz byłby najlepszy dla ich nowego luksusowego mieszkania. Gdzieś pośrodku tych dwóch skrajności jest Vicky, która idealnie obrazuje nasze społeczeństwo - choć ciągnie ją do życia chwilą, to jednak nie jest w stanie zrezygnować ze swojego dobrze ułożonego (i zaopatrzonego) życia.
Przy kwestiach tak głębokich zbyt błahe byłoby wspominanie o dobrej muzyce, czy też czepianie się narratora, który spełnia podobną funkcję co lektor w filmach w polskiej telewizji (zabija klimat). 'Vicky Cristina Barcelona' to film zdecydowanie udany. Czy wybitny? Raczej nie, chociaż nie brakuje do tego wiele. Nie mniej jednak jest to jeden z tych filmów które w roku 2009 trzeba zobaczyć.
***
Można podziwiać już bloga w nowej szacie. Kilka drobiazgów wymaga jeszcze udoskonalenia, ale za to wszystko powinno sprawnie śmigać.
Pozdrawiam wiosennie :)