tytuł oryginalny:
'Encounters at the End of the World'
gatunek:
dokumentalny
reżyseria:
Werner Herzog
zdjęcia:
Peter Zeitlinger
muzyka:
David Lindley, Henry Kaiser
od lat: b.o.
czas trwania: 99 minut
cena DVD: aktualnie w kinach
moja ocena: 4/6
'Encounters at the End of the World'
gatunek:
dokumentalny
reżyseria:
Werner Herzog
zdjęcia:
Peter Zeitlinger
muzyka:
David Lindley, Henry Kaiser
od lat: b.o.
czas trwania: 99 minut
cena DVD: aktualnie w kinach
moja ocena: 4/6
Antarktyda to ląd niezwykły. Jedno z niewielu miejsc na naszej planecie, gdzie człowiek nie króluje. Nie znaczy to jednak, że go tam nie ma. Jednak jakim trzeba być szaleńcem, by dobrowolnie udać się do miejsca w którym przez pół roku trwa dzień, a drugie pół noc, w którym temperatura zdaje się być nieznośnie niska, a wokół można znaleźć przede wszystkim śnieg? Werner Herzog pokazuje, że wcale nie aż tak wielkim, jak to się powszchnie wydaje.
Już na samym początku reżyser, będący również narratorem informuje nas, że nie zrobił 'kolejnego filmu o pingwinach'. 'Spotkania na krańcach świata' to film przede wszystkim o ludziach. O tych, którzy porzucają swoje dotychczasowe zajęcia, by spędzić część życia na biegunie południowym. I jak się okazuje nie są to wcale szaleńcy. To ludzie tacy jak my. Jest tam lingwista i filozof. Jest potomek Azteków i Anglik. Są mężczyźni i kobiety. Łączy ich jedno - radość jaką czerpią ze swojego zajęcia.
Doprawdy za każdym razem, gdy Herzog przedstawiał nam kolejnych bohaterów, myślałem 'oni na prawdę lubią to co robią'. W oczach każdego widać było pasję i radość z wykonywanego zajęcia. Co więcej, każdy z tych ludzi miał swoją historię. I to historię taką, która spokojnie mogła by posłużyć za materiał na osobny film.
Paradoksalnie jednak to nie ludzie są najsilniejszym elementem filmu. Bo niestety nie odnalazłem odpowiedzi na kluczowe pytanie, czyli co skłoniło ich do ucieczki na koniec świata? Dyskretna sugestia, jakoby ludzie Ci byli jak niektóre pingwiny, które oddalają się od stada i podążają we własnym kierunku do mnie nie trafia. Zresztą ludzki gatunek w zestawieniu z prawdziwą dziką przyrodą Antarktydy zdaje się być zwyczajnie nudny.
To właśnie zdjęcia przyrody najbardziej fascynują w dokumencie Herzoga. Reżyser ukazując podwodny świat, przenosi nas jakby w inne miejsce. Parokrotnie w 'Spotkaniach...' pada porównanie Antarktydy do kosmosu. Dla mnie to strzał w dziesiątkę. Oba obszary są podobnie niezdobyte, podobnie czarujące i podobnie nieudolnie eksplorowane przez ludzi. I o ile możemy zapomnieć w najbliższym czasie o dokumencie poświęconym wszechświatowi, tak pięknem bieguna połudiowego możemy delektować się już teraz. Szczególnie podwodne ujęcia są niczym balsam dla naszych oczu. Słowami tego świata opisać się nie da, go trzeba zobaczyć.
Nie tylko strona wizualna jest małym arcydziełem. Jeśli chodzi o muzykę, to komponuje się ona idealnie z obrazem. Gdy trzeba jest podniosła, doskonale uzupełnia to, co widzimy. Najbardziej jednak w pamięć wbija się muzyka pochodząca spod lodu, prawdziwa kompozycja samej natury.
Ponoć w dzisiejszych czasach dokumenty stają się siłą kina. To one ukazują świat takim jaki jest, to one zadają najważniejsze pytania. Ja przez cały seans nie mogłem odpędzić się od pytania po co to wszystko? Po co komu wiedzieć jakieś detale odnośnie życia zwierząt pod lodem? Nie wystarczy po prostu je podziwiać? Czy człowiek musi na prawdę wszystko ogarnąć swoim umysłem? Niestety odpowiedzi na nie nie otrzymamy.
I to właśnie pozostawia we mnie pewien niedosyt. Chciałem obejrzeć coś ambitnego i takie kino otrzymałem. 'Spotkania na krańcach świata' nie tylko dokumentują, ale też skłaniają do refleksji. Potrafią oczarować zarówno obrazem jak i dźwiękiem. Niestety, są przy tym przerażająco nudne. Dziwne to uczucie, bo pomimo znudzenia nie miałem ochoty zaprzestania oglądania. Wręcz przeciwnie, byłem jakby zafascynowany obrazem, który widziałem. I choć to faktycznie nie był kolejny film o pingwinach, to one wraz z innymi przedstawicielami królestwa zwierząt są siłą tego obrazu. A ludzie? Cóż, Antarktyda to nie ich miejsce. Więc po co robić film o ludziach w miejscu, w którym nigdy nie będą czuć się 'swojo'?
Już na samym początku reżyser, będący również narratorem informuje nas, że nie zrobił 'kolejnego filmu o pingwinach'. 'Spotkania na krańcach świata' to film przede wszystkim o ludziach. O tych, którzy porzucają swoje dotychczasowe zajęcia, by spędzić część życia na biegunie południowym. I jak się okazuje nie są to wcale szaleńcy. To ludzie tacy jak my. Jest tam lingwista i filozof. Jest potomek Azteków i Anglik. Są mężczyźni i kobiety. Łączy ich jedno - radość jaką czerpią ze swojego zajęcia.
Doprawdy za każdym razem, gdy Herzog przedstawiał nam kolejnych bohaterów, myślałem 'oni na prawdę lubią to co robią'. W oczach każdego widać było pasję i radość z wykonywanego zajęcia. Co więcej, każdy z tych ludzi miał swoją historię. I to historię taką, która spokojnie mogła by posłużyć za materiał na osobny film.
Paradoksalnie jednak to nie ludzie są najsilniejszym elementem filmu. Bo niestety nie odnalazłem odpowiedzi na kluczowe pytanie, czyli co skłoniło ich do ucieczki na koniec świata? Dyskretna sugestia, jakoby ludzie Ci byli jak niektóre pingwiny, które oddalają się od stada i podążają we własnym kierunku do mnie nie trafia. Zresztą ludzki gatunek w zestawieniu z prawdziwą dziką przyrodą Antarktydy zdaje się być zwyczajnie nudny.
To właśnie zdjęcia przyrody najbardziej fascynują w dokumencie Herzoga. Reżyser ukazując podwodny świat, przenosi nas jakby w inne miejsce. Parokrotnie w 'Spotkaniach...' pada porównanie Antarktydy do kosmosu. Dla mnie to strzał w dziesiątkę. Oba obszary są podobnie niezdobyte, podobnie czarujące i podobnie nieudolnie eksplorowane przez ludzi. I o ile możemy zapomnieć w najbliższym czasie o dokumencie poświęconym wszechświatowi, tak pięknem bieguna połudiowego możemy delektować się już teraz. Szczególnie podwodne ujęcia są niczym balsam dla naszych oczu. Słowami tego świata opisać się nie da, go trzeba zobaczyć.
Nie tylko strona wizualna jest małym arcydziełem. Jeśli chodzi o muzykę, to komponuje się ona idealnie z obrazem. Gdy trzeba jest podniosła, doskonale uzupełnia to, co widzimy. Najbardziej jednak w pamięć wbija się muzyka pochodząca spod lodu, prawdziwa kompozycja samej natury.
Ponoć w dzisiejszych czasach dokumenty stają się siłą kina. To one ukazują świat takim jaki jest, to one zadają najważniejsze pytania. Ja przez cały seans nie mogłem odpędzić się od pytania po co to wszystko? Po co komu wiedzieć jakieś detale odnośnie życia zwierząt pod lodem? Nie wystarczy po prostu je podziwiać? Czy człowiek musi na prawdę wszystko ogarnąć swoim umysłem? Niestety odpowiedzi na nie nie otrzymamy.
I to właśnie pozostawia we mnie pewien niedosyt. Chciałem obejrzeć coś ambitnego i takie kino otrzymałem. 'Spotkania na krańcach świata' nie tylko dokumentują, ale też skłaniają do refleksji. Potrafią oczarować zarówno obrazem jak i dźwiękiem. Niestety, są przy tym przerażająco nudne. Dziwne to uczucie, bo pomimo znudzenia nie miałem ochoty zaprzestania oglądania. Wręcz przeciwnie, byłem jakby zafascynowany obrazem, który widziałem. I choć to faktycznie nie był kolejny film o pingwinach, to one wraz z innymi przedstawicielami królestwa zwierząt są siłą tego obrazu. A ludzie? Cóż, Antarktyda to nie ich miejsce. Więc po co robić film o ludziach w miejscu, w którym nigdy nie będą czuć się 'swojo'?