Happy-Go-Lucky
gatunek:
komedia
reżyseria:
Mike Leigh
scenariusz:
Mike Leigh
zdjęcia:
Dick Pope
muzyka:
Gary Yershon
obsada:
Sally Hawkins | Poppy |
Alexis Zegerman | Zoe |
Kate O'Flynn | Suzy |
Eddie Marsan | Scott |
czas trwania: 118 minut
cena DVD: aktualnie w kinach
moja ocena: 2,5/6
Znowu dałem się nabrać. Myślałem, że szeroko pojęta kampania reklamowa nie jest już rzeczą, która może wywołać u mnie oczekiwania aż tak odmienne od tego, co zobaczyłem. Niestety, 'Happy-Go-Lucky' zamiast obiecanej dawki dobrego humoru dostarczył mi sporo powodów do irytacji.
Miała to być opowieść o pozytywnej nauczycielce - Poppy (Sally Hawkins) - patrzącej na świat przez różowe okulary. Na świat, który jest strasznie zgredziały. Niestety wyszło z tego niewiele, bo optymizm Poppy zamiast być zaraźliwym jest pretensjonalny. Główna bohaterka sprawia wrażenie osoby totalnie nieprzystosowanej do życia. To oczywiście jeszcze jej nie przekreśla, bo np. taka Amelia również była trochę z innej bajki, a mimo to można ją było odebrać pozytywnie. Problem z Poppy polega jednak na tym, iż jej postrzeganie świata jest na podobnym poziomie jak dzieci w podstawówce, w której uczy.
Szczególnie dobrze widać to w czasie lekcji jazdy, które Poppy pobierała. Zestawienie jej z instruktorem cholerykiem (Eddie Marsan) dało całkiem niezły efekt. Niestety chyba jednak odwrotny od zamierzonego - ja odebrałem to jako stwierdzenie, że nadmierny optymizm nie jest dobry. Bo życie nie jest pasmem zwycięstw, czasem trzeba zachowywać się 'normalnie'. Np. podczas jazdy samochodem, kiedy to wypada trzymać ręce na kierownicy i patrzeć no to co się dzieje na drodze, a nie na wiewiórki.
Najbardziej z całego filmu szkoda mi aktorów. Przygotowanie się do tych ról zajęło im sporo czasu, gdyż według pomysłu Mike'a Leigh, najpierw utożsamiali się ze swoją postacią, a dopiero później dostali scenariusz. Zanim rozpoczęto zdjęcia reżyser często widywał się z aktorami, opowiadał im o ich postaciach i starał się, by aktorzy przestali być sobą, a stali się swoimi bohaterami. I to wyszło mu rewelacyjnie. Co prawda Poppy jak już wspomniałem bywa denerwująca, ale obawiam się, że taki był zamysł reżysera. Sally Hawkins tylko rewelacyjnie go spełniła. Jednak jeszcze lepiej niż ona wypadł Eddie Marsan. To on jest dla mnie gwiazdą tego filmu i to jego postać jest najbardziej wiarygodna. I zarazem najbardziej barwna, złożona i dramatyczna.
Na prawdę szkoda, że tak świetne postacie stworzono w tak kiepskim filmie. Być może to wszystko było by bardziej strawne, gdyby Mike Leigh pokusił się o jakiś spójnik fabularny, jakąś historię, może być już nawet miłosna (owszem, występuje taka w filmie, ale zdecydowanie za późno), która utrzymałaby zainteresowanie widza przez prawie dwie godziny. Bez tego jest to po prostu kilka scen z życia brytyjskiej nauczycielki. Poruszono masę wątków, interesujących wątków, a skupiono się na tym najsłabszym. I dlatego 'Happy-Go-Lucky' zamiast uszczęśliwiać drażni.
4 komentarze:
no nie mów, że aż taki słaby ten film, a tak bardzo chciałam go obejrzeć. Ech... no nic zresztą i tak nie miałabym jak, bo przeżywam kryzys związany ze spaleniem się zasilacza w moim odtwarzaczu DVD więc skończyło się oglądanie nowszych filmów póki co :/ no i nie wspomnę już o sesji. ech.
Tak czy inaczej mam zamiar obejrzeć ten film ;P a tymczasem zapraszam do siebie na nową kinową notkę o komiksowym bohaterze "Spirit- Duch Miasta".
pozdrawiam ;***
Kampania reklamowa tego filmu w ogóle do mnie nie przemówiła i nie miałem nadziei na to, że film będzie w jakiś sposób wyjątkowy. Poza tym nie lubię takich przerysowanych, optymistycznie niezdrowo nastawionych do życia postaci bo od razu podejrzewam chorobę psychiczną i film traci sens :P Tak więc pewnie nie obejrzę. Swoją drogą nie wiem w jakim stopniu jest to film kobiecy (a podejrzewam, że jest kobiecy) ale jestem świeżo po "Mamma Mia!" i.. mam dość. Muszę jak najszybciej obejrzeć jakieś odmóżdżające mordobicie coby wrócić do normalności.. :D (wkrótce recka, muszę ją tylko poprawić)
jeżeli ten film jest w którymkolwiek momencie przerysowany...
ech, przerysowany i cukierkowato wręcz obrzydliwy był "Juno". Za to Happy go Lucky: przyjemna scenografia i kolorki (ale nie do przesady), niesamowicie pozytywna bohaterka, a że głupie toto nie jest, to wystarczy spojrzeć na całość od połowy filmu: bzdurna i może o niczym komedyjka zamienia się w komediodramat wypełniony refleksją nad ludzkim losem. Wszystkie sceny z instruktorem to majstersztyk- zwłaszcza punkt kulminacyjny fabuły (która wbrew pozorom tam naprawdę JEST) ..szkoda, że akademia film olała już na poziomie samych nominacji...;/
trzeba załapać klimat tego filmu7 po prostu, sam mam znajomych, którzy przy drugim dopiero podejściu łyknęli obraz bez popijania , choć wcześniej ich totalnie odrzuciło od ekranu. :D
Dla mnie 5/6
pozdrawiam
A 'Juno' mi się akurat podobał. Tam ta cukierkowość była bardziej realna, przynajmniej w odniesieniu do samego charakteru głównej bohaterki. Bo chociaż Juno miała pozytywne nastawienie do życia, to jakoś 'współgrała' ze światem wokół. Poppy natomiast zdaje się być z innej planety, co dla mnie czyni ją totalnie niewiarygodną. I chociaż w 'Juno' jest masa uproszczeń, to jednak nie są one irytujące.
Być może 'HGL' za drugim razem bardziej by mi podeszło, ale dawno nie oglądałem czegoś, co by mnie tak odrzuciło.
I jeszcze co do scen z instruktorem - majstersztyk ze strony Eddiego Marsana, reszta bez szału, a jeśli wziąć pod uwagę zachowanie Poppy, to jest to dla mnie abstrakcja totalna.
Również pozdrawiam :)
Prześlij komentarz