Tak więc głosujcie :)
piątek, 30 listopada 2007
Ankieta
Tak więc głosujcie :)
piątek, 23 listopada 2007
1408
horror
reżyseria:
Mikael Hafstrom
scenariusz:
Matt Greenberg, Larry Karaszewski
zdjęcia:
Benoît Delhomme
muzyka:
Gabriel Yared
obsada:
John Cusack | Mike Enslin |
Samuel L. Jackson | Gerald Olin |
Mary McCormack | Lily Enslin |
Jasmine Jessica Anthony | Katie |
czas trwania: 112 minut
cena DVD: 41,49 zł
moja ocena: 4,5/6
Kto by się spodziewał, że w centrum Nowego Yorku, w jednym z lepszych hoteli tego miasta, znajduje się pokój, który kryje tak mroczne historie, że dyrektor hotelu (w tej roli Samuel L. Jackson) postanowił zabronić jego wynajmowania. Jego plany jednak wzięły w łeb, gdy autor przewodników po nawiedzonych miejscach (John Cucack) postanawia obalić mit tego pokoju, podobnie jak obalał mity wszystkich innych tego typu miejsc. Oczywiście ducha w życiu na oczy nie widział, więc i w nie nie wierzy. Nie trudno się domyślić, że będzie musiał szybko zmienić zdanie na temat zjawisk paranormalnych.
I tu pojawia się pierwszy i chyba największy minus tej produkcji. Mianowicie jak na osobę która w nie jednym nawiedzonym domu spała daje się on strasznie szybko przestraszyć i to w dość banalny sposób. Chyba nawet on zaczyna bać się zanim na dobre zacznie widz. Trochę to mało to wiarygodne...
Na szczęście im dalej film trwa tym jest lepiej. Nie będę wspominał o tym co się działo zanim nasz pisarz (czyli Mike Enslin) znalazł się w pokoju, bo w sumie nie ma o czym pisać. Wszystko co działo się przed jego pojawieniem się w hotelu było nieudolną próbą wytworzenia klimatu grozy.
Jednak gdy Mike pojawia się w Hotelu Dolphin zaczyna się prawdziwa uczta. Zanim wielkie straszenie się zacznie, obejrzymy jedną z lepszych scen w filmie, w której dyrektor hotelu będzie próbował namówić pisarza by wybrał inny pokój. Mistrzowski pokaz gry aktorskiej ze strony L. Jacksona wraz z dialogami na poziomie wyższym niż średnia horrorowa i zaczynamy odczuwać pożądane napięcie.
Oczywiście w porównaniu do tego co nas czeka tamta scena to nic specjalnego. Straszeni jesteśmy na wszelkie możliwe sposoby. Tak więc zobaczymy nie tylko triki znane w kinie grozy od lat. Autorzy pokuszą się też o parę świeżych zagrań. Szkoda tylko, że największą panikę i to zarówno w umyśle głównego bohatera, jak i w naszym sieją te starsze chwyty. Nowsze motywy sprowadzają się głównie do pogłębiania psychologicznego postaci. Ja osobiście dałem się temu przekonać (motyw z córką - Katie, graną przez dziewczynkę wyglądającą jakby była stworzona do grania w horrorach) dopiero pod koniec filmu. No ale lepiej późno niż wcale.
Bardzo pozytywnym zaskoczeniem było dla mnie to, że krwi praktycznie w tu nie zobaczymy. A jak już jest to przynajmniej nie leje się z ludzi. Przy obecnym trendzie, w którym horror gdzie nie ma flaków to nie horror jest to bardzo miła odmiana. Dobrze wiedzieć, że są na świecie ludzie którzy pamiętają, że żeby wystraszyć nie wystarczy zrobić z filmu rzeźnię. Trzeba zbudować coś takiego jak klimat, a postacie nie mogą być puste jak sklepy za komuny.
To wszystko zdaje się wiedzieć reżyser. I chociaż gdyby nie opowiadanie Stephena Kinga, to '1408' by nie powstało, to i tak Michaelowi Hafstromowi należą się brawa za odwagę, że spróbował zrobić coś wbrew obecnym trendom. Wyszło całkiem przyzwoite straszydło, na pewno jeden z inteligentniejszych filmów grozy ostatnich czasów, zawieszony gdzieś między horrorem, a thrillerem, na który bez wątpienia warto iść do kina. Bo tam mroczny klimat pokoju na 13 piętrze będzie można odczuć 10 razy bardziej, niż w domowym zaciszu.
czwartek, 22 listopada 2007
Las Vegas parano
Fear and Loathing in Las Vegas
gatunek:
dramat, komedia
reżyseria:
Terry Gilliam
scenariusz:
zdjęcia:
Nicola Pecorini
muzyka:
Paul Anka, Michael Kamen, Ray Cooper
obsada:
Johnny Depp | Raoul Duke |
Benicio Del Toro | Dr Gonzo |
Cameron Diaz | Jasnowłosa pani reporter |
Christina Ricci | Lucy |
od lat: 21
czas trwania: 118 minut
cena DVD: brak danych :|
moja ocena: 4/6
Są lata 70.. Dziennikarz sportowy - Raoul Duke - wybiera się w podróż do Las Vegas, by zrelacjonować przebieg pewnego wyścigu przez pustynię. Dla towarzystwa bierze ze sobą swojego prawnika- Dr. Gonzo. Nie brzmi za ciekawie, prawda? No to teraz małe zaskoczenie - przez chyba cały film oboje są pod wpływem wszelkich możliwych używek jakie wymyślono i cytując film można by powiedzieć: 'There was evidence in this movie of excesive consumption of almost every tye of drug known to civilized man since 1544'. Nie jest więc niespodzianką, że z relacji z wyścigu zbyt wiele nie wyjdzie.
Ale to mało istotne. Autorzy skupili się raczej na ukazaniu świata oczami głównego bohatera, a ten jak się można domyślić jest bardzo interesujący i barwny. No bo jaki ma być, gdy ma się w bagażniku walizkę wszelakich narkotyków i żyje się w latach siedemdziesiątych?
W cały ten szalony świat jesteśmy wprowadzani przez narratora, którym jest główny bohater. I tutaj pierwszy plus dla 'Las Vegas parano' - głos Johnnego Deppa pasuje do tej roli jak ulał. Chociaż z biegiem czasu przestaje robić wrażenie, to na początku z pewnością pozwala lepiej wczuć się w paranoiczny klimat filmu.
W sumie to szkoda, że tylko na początku jest on tak intrygujący, bo im dłużej film trwa, tym bardziej wszystko staje się nudne i monotonne, bo w końcu jak długo można oglądać dwóch naćpanych kolesi? No ale trzeba przyznać, że poniżej pewnego poziomu, pomimo kilku słabszych momentów, ten film nie schodzi.
Pewnie duża w tym zasługa świetnego duetu aktorskiego: Depp - del Toro. Szczególnie ten pierwszy zasługuje na słowa uznania - to już kolejny film w którym wcielił się w postać nie do końca normalną i zrobił to rewelacyjnie. Jak dla mnie to jeden z najlepszych aktorów (o ile nie najlepszy) naszych czasów.
I chociaż wydawać by się mogło, że wszystko jest takie, jakie być powinno, to niestety aż tak różowo nie jest. Bo w filmie - jak w życiu - nie można przedawkować. A po seansie jesteśmy trochę tym wszystkim przesyceni . Gdyby trwał choć trochę dłużej stałby się po prostu nudny jak flaki z olejem.
Nie zmienia to faktu, że warto go obejrzeć. Mi osobiście w trakcie oglądania kilkakrotnie kojarzył się z 'Pulp Fiction', chociaż to skojarzenia bardzo luźne. Bliżej mu już do 'How high' które przyszło mi do głowy, gdy pisałem tą recenzję. Chociaż to oczywiście z tym też za wiele wspólnego nie ma. Ale zamiast po raz kolejny śmiać się z tych samych dowcipów w 'How high' lepiej sięgnąć po coś nowego (chociaż starszego), równie narkotycznego, ale w czym możemy (jeśli tylko chcemy) doszukać się jakiegoś głębszego sensu. A jeśli nie, to i tak powinno nam się spodobać. W każdym razie mi się podobało.
sobota, 17 listopada 2007
Film o pszczołach
Ale przejdźmy do konkretów. Na początek trailer:
I jak, podoba się?
Mi się podobało. Fakt, o fabule tu nic nie ma. Ale jak poszukacie trochę na youtubie to znajdziecie zwiastuny, które dają sporą nadzieję, na całkiem przyzwoitą animację, co ważniejsze nie pozbawioną humoru. Tak więc zapomnijcie o 'Pszczółce Mai', nadchodzi czas Barrego!
czwartek, 15 listopada 2007
'Nosferatu, symfonia grozy' czyli klasyka horroru w Zamku
niedziela, 11 listopada 2007
ENEMEFY wracają!
Pierwszy maraton, to Noc z najlepszymi filmami 2007 roku:
W repertuarze jak widać obok:
# 300 (moja ocena 4,5/6)
# Simpsonowie Wersja Kinowa (nie widziałem)
# Grindhouse v.1: Death Proof (moja ocena 5,5/6)
# Grindhouse v.2: Planet Terror (moja ocena 5/6)
Jeśli chodzi o termin maratonu, to odbędzie się on 30.11.2007. Przedsprzedaż biletów od poniedziałku. Generalnie, to proponuję, żeby chętni mi dali jakoś znać, najlepiej w komentarzach, bo tradycyjnie jak zbiorę kasę, to pojadę i kupię bilety wszystkim - będą wtedy miejsca obok siebie. Cena biletów: 20 zł, ALE ja mam bilet z poprzedniego maratonu, więc będzie co najwyżej 18 zł. A jak się uda i dostanę zniżkę smsem to i po 15 będzie :)
A na stronie enemefów (czyli tutaj) można głosować na kolejność filmów. Ja jestem za taką: Simpsonowie, Planet Terror, Death Proof, 300.
No to co, kto chętny?
______________________
Drugi maraton, to Noc Piratów z Karaibów:
Repertuar, to cała trylogia piracka, czyli Piraci z Karaibów...
# ...i Klątwa Czarnej Perły (moja ocena 5/6)
# ...i Skrzynia Umarlaka (moja ocena 5/6)
# ...Na Krańcu Świata (moja ocena 5/6)
Ten maraton jest dwa tygodnie później, mianowicie w piątek, 14 grudnia 2007. Przedsprzedaż też od tego poniedziałku. Na ten maraton akurat iść mi się chce średnio - jeśli ktoś by był chętny, to fajnie, a jak nie to trudno. Czyli tak samo jak wyżej - jeśli ktoś jest zainteresowany niech się odezwie, albo wpisze to w komentarzu, wtedy się pomartwię o bilety ;) Te w cenie normalnej 20 zł. Ale z biletem z poprzedniego maratonu będą po 18 zł, a ze zniżką po 17 zł. Jakie ja będę mógł kupić? To się okaże, liczę że co najmniej po 18 zł.
Reszta informacji na stronie tutaj
Tu akurat na kolejność nie ma co głosować (chociaż też można), bo jest chyba tylko jedna słuszna ;)
sobota, 10 listopada 2007
Katyń
dramat
reżyseria:
Andrzej Wajda
scenariusz:
Przemysław Nowakowski , Władysław Pasikowski
zdjęcia:
Paweł Edelman, Marek Rajca
muzyka:
Krzysztof Penderecki
obsada:
Artur Żmijewski | Andrzej, rotmistrz 8-go Pułku Ułanów w Krakowie |
Maja Ostaszewska | Anna, żona Rotmistrza |
Maja Komorowska | Maria, matka Rotmistrza |
Władysław Kowalski | Jan, ojciec Rotmistrza, profesor UJ |
czas trwania: 125 minut
cena DVD: 46,49
moja ocena: 3/6
Ja idąc na seans miałem nadzieję, że zostanę poruszony, że zobaczę historię która wzruszy, która nie da o sobie zapomnieć, że bohaterowie i ich historie sprawią, że poczuję jakby to bezpośrednio mnie dotknęła ta tragedia. Ale niestety, nic z tego.
Oczywiście jakieś plusy się w 'Katyniu' znajdzie - od strony technicznej wszystko prezentuje się rewelacyjnie. Od strony aktorskiej również. To nie dziwi, bo w końcu reżyseruje Wajda, a grają chyba wszyscy polscy aktorzy będący obecnie na topie.
No właśnie, wszyscy aktorzy. A skoro wszyscy to znaczy, że jest ich pełno. Do głównego wątku wszystkich upchnąć się nie dało, bo myślę, że rola statystów by ich nie zadowoliła. A jak nie ma miejsc w głównym, to czemu by nie zrobić jakichś wątków pobocznych? No i mamy wątek z Cielecką i wątek z Pawlickim, które są opowiedziane po łebkach, byle jak i nic nie wnoszą. A jakby tego było mało to jeszcze psują. Bo zamiast wczuwać się w uczucia głównej bohaterki, granej przez Maję Ostaszewską (rola życia?) muszę oglądać historie które mogły by spokojnie posłużyć za materiał na osobny film (choćby trylogię o Katyniu). W efekcie ani nie jestem w pełni zżyty z główną postacią, przez co nie mogę odczuć filmu tak, jakbym chciał, ani nie mogę ujrzeć w pełni dziejów bohaterów granych przez Cielecką (Agnieszki, siostry porucznika pilota), czy Pawlickiego (Tadeusza, bratanka Anny). I nie jest to wina aktorów, bo oni dają z siebie wszystko (wspomnieć tu warto o kapitalnym Chyrze w roli porucznika Jerzego).
Fabuła jak widać mocną stroną tego obrazu nie jest. A bez tego o dobry film ciężko. Dziwi mnie też tytuł filmu - 'Katyń'. W gruncie rzeczy Katynia w 'Katyniu' jest jakoś tak przymaławo. Nie miał bym nic przeciwko, gdyby kosztem wspomnianych przeze mnie wątków rozbudować wątek żołnierzy. To w końcu w nich drzemie największa siła wzbudzania patriotyzmu. To po ostatniej scenie, ukazującej ich mord byłem wstrząśnięty i zszokowany. I wspomnienie tej sceny z całego filmu zostało mi najbardziej w pamięci. Zresztą chyba nie tylko mi. Nie przypominam sobie tak grobowej atmosfery przy wychodzeniu z sali. Pojedyncze rozmowy, zero śmiechów. I właśnie taki klimat powinien wprowadzać cały film a nie tylko ostatnia scena.
Być może doczekamy tego wszystkiego, czego zabrakło w kolejnej produkcji związanej ze Zbrodnią Katyńską. Nadzieję mieć trzeba. Chociażby u mnie nie jest ona zbyt wielka - skoro Andrzejowi Wajdzie nie udało się zrobić filmu który porwie Polaków, to nie widzę innego, równie zdolnego reżysera który ma na to szanse. A szkoda, bo taki film jest potrzebny. Chociaż po to, by zwrócić uwagę świata na naszą historię. 'Katyń' pomimo tego, że jest naszym kandydatem do Oscara nie ma szans przyciągnąć widzów z zagranicy. Jednak dla nas, Polaków jest to pozycja obowiązkowa.
piątek, 9 listopada 2007
Maraton w Multikinie
Ale wcześniej dzięki za komentarze do recenzji 'Planet Terror' przynajmniej wiem, że ktoś to czyta ;) W najbliższy weekend postaram się dać jakieś moje zdanie na temat 'Katynia', ale nie będzie to tak długie jak recenzja ;) I ze zmian kosmetycznych dodam też jakieś etykiety chyba do postów (chociaż to pewnie mało kogo obchodzi :P )
Wracając do tematu:
Za tydzień w piątek maraton Wielkich Ekranizacji w Multiknie. Ja się nie wybieram, bo jakoś tylo 'Pachnidło z tego bym chciał zobaczyć, reszta jakoś mnie nie ciągnie. Więcej informacji tu: http://multikino.pl/poznan/maratony,pokaz,477.html
i tu:
sobota, 3 listopada 2007
Planet Terror
tytuł oryginalny:
gatunek:
akcja, horror, sci-fi
reżyseria:
Robert Rodriguez
scenariusz:
Robert Rodriguez
zdjęcia:
Robert Rodriguez
muzyka:
Graeme Revell, Robert Rodriguez, Carl Thiel
obsada:
Rose McGowan | Cherry |
Freddy Rodríguez | Wray |
Michael Biehn | Szeryf Hague |
Jeff Fahey | J.T. |
Josh Brolin | Dr William Block |
Marley Shelton | Dr Dakota Block |
Oto w jednym z teksańskich, spokojnych miasteczek zaczyna dziać się coś niepokojącego - ludzie zgłaszają się do szpitala (tu akurat już wcześniej działy się dziwne rzeczy) z nietypowymi ranami. Jak się wkrótce okazuje rany te są wynikiem działania zombie, a każdy ugryziony po pewnym czasie przeobraża się potwora, chyba że wcześniej zostanie zjedzony. Jedyna nadzieja dla ludzkości w nielicznej grupce ocalałych z beznogą ex-tancerką go go – Cherry (Rose McGowan) i jej ex-chłopakiem Wray’em.
Cała masa ściągniętych z innych filmów rozwiązań nie powinna przeszkadzać, jeśli ktoś orientuje się trochę w kinie exploitation. Wie on wtedy, że nie o oryginalność tu chodzi. Fabuła jest tylko środkiem do zszokowania jak największą ilością krwi, flaków, mózgów i innych wnętrzności. I to udaje się Rodriguezowi kapitalnie. Co więcej epatuje on przemocą na tyle umiejętnie, że pomimo, iż niektóre sceny niejednokrotnie przekraczają granicę dobrego smaku film chce się oglądać, a same brutalne sceny są nawet w stanie dostarczyć nam sporo rozrywki, a nawet śmiechu.
Jednak gdyby film nie prezentował sobą nic innego, tylko bezmózgą (biorąc pod uwagę niektóre fragmenty filmu, określenie jak najbardziej trafione) jatkę, nie był by w stanie nawet zbliżyć się poziomem do ‘Death Proof’. A tak, poza anormalnie dużym nagromadzeniem kiczu i krwi na jedną klatkę mamy kilka niespodzianek.
Pierwszą z nich mogą być genialne wręcz dialogi. Do tej pory wydawać by się mogło, że niedoścignionym mistrzem w tej dziedzinie jest Quentin Tarantino. Po obejrzeniu ‘Grindhouse vol. 2’ możemy z całą pewnością stwierdzić, że Robert Rodriguez sporo się od swojego przyjaciela nauczył. I jeśli porównywać by ‘Death Proof’ i ‘Planet Terror’ pod tym względem, to ta druga produkcja swojego poprzednika deklasuje. Chociaż oczywiście do ‘Pulp Fiction’ jeszcze trochę brakuje
Warto podkreślić, że za świetnymi dialogami stoją też rewelacyjne sceny, z jeszcze lepszymi motywami. Kurtka Wray’a, termometr doktora William’a Block’a czy rozmaite ‘talenty’ potrafią nieźle rozbawić swoją absurdalnością. Dowcipów zresztą jest tu pełno, w dodatku podanych w przeróżnych formach, z groteską i czarnym humorem na czele. Widać, że Rodriguez musiał się świetnie bawić podczas kręcenia tego filmu.
Zresztą podobną frajdę z grania musieli mieć też aktorzy, tak się przynajmniej wydaje po obejrzeniu filmu. Nie znaczy to wcale, że zagrali źle – wręcz przeciwnie! Widać, że godziny spędzone na oglądaniu filmów klasy D sprawiły, że każdy wczuł się w swoją rolę znakomicie. I chociaż trudno tu kogoś konkretnie wyróżnić mi najbardziej w pamięci został Freddy Rodriguez jako Wray. Nie potrafię sobie wyobrazić, żeby ktoś zagrał jego postać jeszcze lepiej. Na ogromne wyróżnienie zasługuje też odtwórczyni roli Cherry - Rose McGowan. Narzeczona Roberta Rodrigueza z pewnością nie miała łatwego zadania – na planie musiała poruszać się ze specjalną konstrukcją, by później jej ruchy z karabinem-nogą były bardziej wiarygodne. I opłaciło się! W jej delikatnej nieporadności podczas przemieszczania się jest coś tak ujmującego, że aż się chce powiedzieć ‘I like the way you move’!
Poza wspomnianym duetem wyróżniłbym doktora Blocka, czyli Josha Brolina. Jego gra, szczególnie w szpitalnej części filmu, sprawia że zaczynamy doceniać naszą polską służbę zdrowia. Warto też zwrócić uwagę na jego filmowego synka – Tony’ego. W rzeczywistości jest on synem samego Roberta Rodrigueza, tak więc ostatnia scena z jego udziałem może szokować.
Ciut gorzej niż całość prezentuje się ścieżka dźwiękowa do tej produkcji. Jeśli rozpatrywać ją jako osobną płytę, do słuchania w domu nie ma się zbytnio czym zachwycać, poza rewelacyjnym głównym tematem muzycznym i ciekawą interpretacją piosenki „Too drunk to fuck” w wykonaniu Rose McGowan. Pozostałe utwory, w większości autorstwa reżysera, opierają się w dużej mierze na tym samym motywie. Podczas oglądania „Planet Terror” to jednak nie przeszkadza, ba, w zestawie z filmem ta muzyka wydaje się o wiele lepsza niż jest w rzeczywistości.
Jeszcze gorzej niż strona dźwiękowa prezentuje się strona wizualna. Z tym że to akurat duży plus, bo o to chodziło. Stylizacja taśmy na bardzo zużytą wyszła sto razy lepiej w drugiej części Grindhouse’u – jest zdecydowanie bardziej zniszczona, a w dodatku wiąże się z nią jeszcze jedna niespodzianka, ciekawsza niż zmiana kolorów na czarno-białe, czy nagłe zniknięcie fragmentu, które otrzymaliśmy w ‘Death Proof’.
Wielu z Was chciałoby zapewne wiedzieć, czy reżyserzy ‘Grindhouse’ pokusili się o jakieś dodatkowe smaczki, łączące ich produkcje. Otóż można się doszukać pewnych podobieństw, jednak nie ma ich zbyt wiele, a w dodatku trudno je przeoczyć.
I na koniec słów kilka o czymś co generalnie z ‘Planet Terror’ wspólnego ma niewiele, ale jednak leci bezpośrednio przed nim – zwiastunie ‘Machete’ (niestety otrzymujemy tylko jeden zwiastun, ale za to ten który jest ponoć najlepszy). Zapowiedź ta miała z założenia zachęcać do obejrzenia dzieła fikcyjnego, którego nie ma, nie było i nie będzie. Stało się tak, że ten krótki filmik wyszedł kapitalnie, a historia w nim opowiedziana jest na tyle dobra, że prawdopodobnie powstanie pełnometrażowy film na jego podstawie. Jeśli reżyserował by go Rodriguez moglibyśmy mieć pewność, że dostaniemy dzieło wybitne. Ale ktokolwiek stworzy ‘Machete’ trzeba to będzie zobaczyć.
Jak widać na „Planet Terror” wybrać się warto, a nawet trzeba. Pozycja ta, ze względu na projekt „Grindhouse”, niewątpliwie jest już kultowa. Niestety nie oznacza to, że każdemu przypadnie do gustu. Jednak jeśli ktoś jest w stanie pojąć dlaczego dzieło to ma tak makabryczny charakter i nie straszne są my żadne flaki, czy inne wnętrzności z kina powinien po seansie czuć się usatysfakcjonowany.