Wkrótce (w weekend?) wrzucę tu recenzję kultowego już 'Requiem dla snu'. A póki co coś innego w klimatach uzależnień i narkotyków: 'Las Vegas parano'.
tytuł oryginalny:
Fear and Loathing in Las Vegas
gatunek:
dramat, komedia
reżyseria:
Terry Gilliam
scenariusz:
zdjęcia:
Nicola Pecorini
muzyka:
Paul Anka, Michael Kamen, Ray Cooper
obsada:
od lat: 21
czas trwania: 118 minut
cena DVD: brak danych :|
moja ocena: 4/6
Fear and Loathing in Las Vegas
gatunek:
dramat, komedia
reżyseria:
Terry Gilliam
scenariusz:
zdjęcia:
Nicola Pecorini
muzyka:
Paul Anka, Michael Kamen, Ray Cooper
obsada:
Johnny Depp | Raoul Duke |
Benicio Del Toro | Dr Gonzo |
Cameron Diaz | Jasnowłosa pani reporter |
Christina Ricci | Lucy |
od lat: 21
czas trwania: 118 minut
cena DVD: brak danych :|
moja ocena: 4/6
Większość z Was pewnie pierwszy raz o tym filmie słyszy. Ja do nie dawna też o nim zbyt wiele nie wiedziałem, właściwie nic poza tym, że coś takiego jak 'Las Vegas parano' (polski tytuł, oryginalny to: 'Fear and Loathing in Las Vegas') istnieje. W sumie gdy zaczynałem go oglądać wiedziałem tylko jeden szczegół więcej - gra w nim Johnny Depp. Tak więc na początek może trochę o fabule.
Są lata 70.. Dziennikarz sportowy - Raoul Duke - wybiera się w podróż do Las Vegas, by zrelacjonować przebieg pewnego wyścigu przez pustynię. Dla towarzystwa bierze ze sobą swojego prawnika- Dr. Gonzo. Nie brzmi za ciekawie, prawda? No to teraz małe zaskoczenie - przez chyba cały film oboje są pod wpływem wszelkich możliwych używek jakie wymyślono i cytując film można by powiedzieć: 'There was evidence in this movie of excesive consumption of almost every tye of drug known to civilized man since 1544'. Nie jest więc niespodzianką, że z relacji z wyścigu zbyt wiele nie wyjdzie.
Ale to mało istotne. Autorzy skupili się raczej na ukazaniu świata oczami głównego bohatera, a ten jak się można domyślić jest bardzo interesujący i barwny. No bo jaki ma być, gdy ma się w bagażniku walizkę wszelakich narkotyków i żyje się w latach siedemdziesiątych?
W cały ten szalony świat jesteśmy wprowadzani przez narratora, którym jest główny bohater. I tutaj pierwszy plus dla 'Las Vegas parano' - głos Johnnego Deppa pasuje do tej roli jak ulał. Chociaż z biegiem czasu przestaje robić wrażenie, to na początku z pewnością pozwala lepiej wczuć się w paranoiczny klimat filmu.
W sumie to szkoda, że tylko na początku jest on tak intrygujący, bo im dłużej film trwa, tym bardziej wszystko staje się nudne i monotonne, bo w końcu jak długo można oglądać dwóch naćpanych kolesi? No ale trzeba przyznać, że poniżej pewnego poziomu, pomimo kilku słabszych momentów, ten film nie schodzi.
Pewnie duża w tym zasługa świetnego duetu aktorskiego: Depp - del Toro. Szczególnie ten pierwszy zasługuje na słowa uznania - to już kolejny film w którym wcielił się w postać nie do końca normalną i zrobił to rewelacyjnie. Jak dla mnie to jeden z najlepszych aktorów (o ile nie najlepszy) naszych czasów.
I chociaż wydawać by się mogło, że wszystko jest takie, jakie być powinno, to niestety aż tak różowo nie jest. Bo w filmie - jak w życiu - nie można przedawkować. A po seansie jesteśmy trochę tym wszystkim przesyceni . Gdyby trwał choć trochę dłużej stałby się po prostu nudny jak flaki z olejem.
Nie zmienia to faktu, że warto go obejrzeć. Mi osobiście w trakcie oglądania kilkakrotnie kojarzył się z 'Pulp Fiction', chociaż to skojarzenia bardzo luźne. Bliżej mu już do 'How high' które przyszło mi do głowy, gdy pisałem tą recenzję. Chociaż to oczywiście z tym też za wiele wspólnego nie ma. Ale zamiast po raz kolejny śmiać się z tych samych dowcipów w 'How high' lepiej sięgnąć po coś nowego (chociaż starszego), równie narkotycznego, ale w czym możemy (jeśli tylko chcemy) doszukać się jakiegoś głębszego sensu. A jeśli nie, to i tak powinno nam się spodobać. W każdym razie mi się podobało.
Są lata 70.. Dziennikarz sportowy - Raoul Duke - wybiera się w podróż do Las Vegas, by zrelacjonować przebieg pewnego wyścigu przez pustynię. Dla towarzystwa bierze ze sobą swojego prawnika- Dr. Gonzo. Nie brzmi za ciekawie, prawda? No to teraz małe zaskoczenie - przez chyba cały film oboje są pod wpływem wszelkich możliwych używek jakie wymyślono i cytując film można by powiedzieć: 'There was evidence in this movie of excesive consumption of almost every tye of drug known to civilized man since 1544'. Nie jest więc niespodzianką, że z relacji z wyścigu zbyt wiele nie wyjdzie.
Ale to mało istotne. Autorzy skupili się raczej na ukazaniu świata oczami głównego bohatera, a ten jak się można domyślić jest bardzo interesujący i barwny. No bo jaki ma być, gdy ma się w bagażniku walizkę wszelakich narkotyków i żyje się w latach siedemdziesiątych?
W cały ten szalony świat jesteśmy wprowadzani przez narratora, którym jest główny bohater. I tutaj pierwszy plus dla 'Las Vegas parano' - głos Johnnego Deppa pasuje do tej roli jak ulał. Chociaż z biegiem czasu przestaje robić wrażenie, to na początku z pewnością pozwala lepiej wczuć się w paranoiczny klimat filmu.
W sumie to szkoda, że tylko na początku jest on tak intrygujący, bo im dłużej film trwa, tym bardziej wszystko staje się nudne i monotonne, bo w końcu jak długo można oglądać dwóch naćpanych kolesi? No ale trzeba przyznać, że poniżej pewnego poziomu, pomimo kilku słabszych momentów, ten film nie schodzi.
Pewnie duża w tym zasługa świetnego duetu aktorskiego: Depp - del Toro. Szczególnie ten pierwszy zasługuje na słowa uznania - to już kolejny film w którym wcielił się w postać nie do końca normalną i zrobił to rewelacyjnie. Jak dla mnie to jeden z najlepszych aktorów (o ile nie najlepszy) naszych czasów.
I chociaż wydawać by się mogło, że wszystko jest takie, jakie być powinno, to niestety aż tak różowo nie jest. Bo w filmie - jak w życiu - nie można przedawkować. A po seansie jesteśmy trochę tym wszystkim przesyceni . Gdyby trwał choć trochę dłużej stałby się po prostu nudny jak flaki z olejem.
Nie zmienia to faktu, że warto go obejrzeć. Mi osobiście w trakcie oglądania kilkakrotnie kojarzył się z 'Pulp Fiction', chociaż to skojarzenia bardzo luźne. Bliżej mu już do 'How high' które przyszło mi do głowy, gdy pisałem tą recenzję. Chociaż to oczywiście z tym też za wiele wspólnego nie ma. Ale zamiast po raz kolejny śmiać się z tych samych dowcipów w 'How high' lepiej sięgnąć po coś nowego (chociaż starszego), równie narkotycznego, ale w czym możemy (jeśli tylko chcemy) doszukać się jakiegoś głębszego sensu. A jeśli nie, to i tak powinno nam się spodobać. W każdym razie mi się podobało.
2 komentarze:
No proszę, nawet Christina Ricci, chyba miło by było ją zobaczyć w czymś innym niż horror (niestety nie było mi to dotychczas dane).
Tak jak przypuszczałeś - pierwsze słyszę, ale nie wiem, czy mnie zachęca:) jak znajdę chwilę (może w Święta?:D) to się uśmiechne do Ciebie w sprawie tego filmu;)
mega film a nie jakieś gówno. terry gilliam kozak.
Prześlij komentarz