sobota, 17 maja 2008

Indiana Jones i Świątynia Zagłady

Im bliżej premiery najnowszej części Indiany Jonesa, tym bardziej wszędzie pełno tego słynnego archeologa. Gdzie nie spojrzeć widać jakieś reklamy Indiego, w telewizji lecą starsze (pierwsza, druga i trzecia) części cyklu. Mój blog również nie oparł się tej manii i prócz wyróżnienia za premierę maja, możecie teraz też przeczytać recenzję części drugiej.



reżyseria:

scenariusz:
obsada:
Harrison Ford - Indiana Jones i Świątynia Zagłady Harrison Ford : Indiana Jones
Kate Capshaw - Indiana Jones i Świątynia Zagłady Kate Capshaw : Willie Scott
Philip Stone - Indiana Jones i Świątynia Zagłady Philip Stone : Kapitan Blumburtt
Jonathan Ke Quan - Indiana Jones i Świątynia Zagłady Jonathan Ke Quan : Short Round

moja ocena: 3/6
zwiastun


O Indiana Jonesie słyszał chyba każdy. Najprawdopodobniej jest to najbardziej rozpoznawalny bohater kina przygodowego, który doczekał się swojej podobizny nawet w... klockach Lego. Tego archeologa rządnego przygód do życia powołał 27 lat temu duet Spielberg - Lucas. Pomimo upływu lat jego sława nie przemija, a świadczyć o tym może zapowiadana na koniec maja (patrz obok) premiera najnowszej, czwartej odsłony Indiany. Jak zaprezentuje się ona na tle poprzednich trzech części? Trudno powiedzieć, gdyż szczegóły dotyczące fabuły są pilnie strzeżone. Dlatego też skupmy się póki co na drugim odcinku cyklu, który przez fanów i krytyków uznawany jest za najsłabszy z pośród wszystkich filmów o dzielnym archeologu.

W tej części tytułowy poszukiwacz skarbów w wyniku rozbicia samolotu znajdzie się w indyjskiej wiosce. Tamtejsza ludność przeżywa poważny kryzys odkąd porwano z ich wioski wszystkie dzieci i co gorsza magiczny kamień zapewniający dostatek. Misja odzyskania zgub przypadnie oczywiście Indianie i jego towarzyszom, gdyż tamtejsza ludność wierzy, iż zostali oni zesłani przez ich Boga (w końcu spadli z nieba).

Zdawać by się więc mogło, że jak to na kino przygodowe przystało - przygoda jest jak się patrzy. Niestety, pozory jednak mylą, przynajmniej przez pierwszą godzinę. Zamiast oczekiwanych zwrotów akcji z ekranu wieje nudą. No bo co się ma dziać, jeśli bohaterowie albo toczą się przez dżunglę na słoniach, albo urządzają sobie pogawędki z tamtejszą ludnością. Nawet gdy Indiana z ekipą odkrywają miejsce obrzędów wyznawców krwiożerczej bogini Kali, zamiast zawiązania się jakiejś akcji otrzymujemy dokładny obraz owego obrządku. Filmu to nie rozkręca, zresztą jakbym chciał coś takiego zobaczyć, to bym włączył Discovery. Po tych wydarzeniach jednak sytuacja się zmienia i końcówka jest już taka jak być powinna. Zwroty akcji, pościgi, walki - to wszystko czeka na wytrwałego widza pod koniec seansu.

Jakby nie patrzeć ważnym elementem kina przygodowego jest humor. I pod tym względem film Spielberga i Lucasa prezentuje się bardzo dobrze. Większość śmiechu dostarczają nam sytuacje pomiędzy trójką bohaterów. Relacje na linii: biegająca w szpilkach po dżungli, rozwydrzona panienka-twardziel taki jak my-dzieciak który wie najlepiej może i nie grzeszą oryginalnością, ale i tak wzbudzają uśmiech na twarzy, przynajmniej z początku film. Później staje się to trochę przynudnawe, ale też później zaczyna się prawdziwa akcja. Warto tu pochwalić aktorów. O tym, że bez Harrisona Forda nie było by legendy Indiany Jonesa przekonywać chyba nie muszę. Bardzo dobrze jednak u jego boku wypadają Kate Capshaw w roli Willie (wspomniana rozwydrzona paniennka) i Ke Huy Quan w roli Shorta Rounda (bystrego dzieciaka).

Wspominałem, że ta część została przyjęta przez fanów i krytyków najgorzej. Jest to dla mnie pocieszające, bo było to pierwsze moje spotkanie z Indianą i jakoś zachwycony nie jestem. Moje zarzuty są jednak trochę inne, niż te sprzed 27 lat. Kiedyś mówiono, że film to brutalny, że mroczny itp, itd. Patrząc przez pryzmat dzisiejszych czasów nie ma tu nic co by mogło szokować. Brutalność nie taką się ogląda w kinie (scena wyrywania serca wywołuje raczej śmiech niż przerażenie), o mroku mowy być nie może. Jedyne z czym się mogę zgodzić, to to, że pokazuje ludność indyjską stereotypowo. Uczta w pałacu Maharadży bawić może chyba tylko Amerykanów. I pomimo, że moje pozostałe zarzuty są ciut inne pod adresem tej produkcji, to sądzę, że gdyby od tej części zaczęły się przygody doktora Jonesa, to nie było by w ogóle jego legendy.

Tak się jednak nie stało i 'Indiana Jones i Świątynia Zagłady' to druga część słynnej trylogii o jeszcze bardziej słynnym archeologu. Pomimo, że mnie nie porwała, to jednak miała w sobie coś zachęcającego, widać w niej potencjał postaci jaką jest Indiana Jones. Dlatego polecam tą trylogię szczególnie tym, dla których kino przygodowe to tylko i wyłącznie 'Piraci z Karaibów' i Jack Sparrow. Tylko zaczynajcie oglądać tą serię po bożemu, od pierwszej części, a nie tak jak ja to zrobiłem od środka.

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

Poszukiwacze zaginionej Arki jak najbardziej lecieli, dwa tygodnie temu, w sobotę, o dokładnie tej samej godzinie w TVP1 co w zeszłym tygodniu świątynia zagłady i w tym tygodniu Graal

pafffcio pisze...

No to w takim razie przeoczyłem. Dzięki za informację, już poprawiam recenzję.

Anonimowy pisze...

widziałam wszystkie filmy Indiany Jonesa bardzo dawno temu. Teraz bym nawet nie potrafiła odróżnić który jest który :D ale do kina na Królestwo Kryształowej Czaszki się wybieram ;)
zapraszam na najnowszą notkę >> Król Skorpion na filmy-wedlug-agniechy.blog.onet.pl.
buziaki ;*

Anonimowy pisze...

Jakoś mnie do Indiany Jonesa nie ciągnęło i nie ciągnie ;) póki co zapraszam na nową notkę :) Pozdrawiam.

Prześlij komentarz

 

Premiera miesiąca:

Premiera miesiąca
Tytuł: 'Wszystko, co kocham'

premiera: 15.01.2010


gatunek: dramat

reżyseria: Jacek Borcuch

scenariusz: Jacek Borcuch

obsada: Olga Frycz, Andrzej Chyra, Mateusz Kościukiewicz, Katarzyna Herman