tytuł oryginalny:
How to Lose Friends & Alienate People
gatunek:
komedia romantyczna
reżyseria:
Robert B. Weide
scenariusz:
Peter Straughan, Toby Young
zdjęcia:
Oliver Stapleton
muzyka:
David Arnold
obsada:
How to Lose Friends & Alienate People
gatunek:
komedia romantyczna
reżyseria:
Robert B. Weide
scenariusz:
Peter Straughan, Toby Young
zdjęcia:
Oliver Stapleton
muzyka:
David Arnold
obsada:
Simon Pegg | Sidney Young |
Kirsten Dunst | Alison Olsen |
Danny Huston | Lawrence Maddox |
Gillian Anderson | Eleanor Johnson |
Megan Fox | Sophie Maes |
Jeff Bridges | Clayton Harding |
Miriam Margolyes | Pani Kowalski |
od lat: 15
czas trwania: 110 minut
cena DVD: aktualnie niedostępny
moja ocena: 5/6
Nasze życie dalekie jest od tego znanego z kolorowych magazynów o gwiazdach. Mimo to większość naszego społeczeństwa z lubością wchodzi na strony typu pudelek, by choć przez chwilę zobaczyć, że gwiazdy też (czasem) przejawiają ludzkie zachowania. To ktoś 'zaleje się w trupa', to ktoś weźmie ślub, albo po prostu wnikliwi fotoreporterzy znajdą zmarszczkę na nienaturalnie pięknej twarzy. Skąd w nas ta fascynacja 'high-lifem'? Być może z jakiejś głęboko skrywanej zazdrości, że 'oni' mogą obracać się w takich kręgach, o jakich my tylko możemy pomarzyć.
Taką zazdrość przejawia właśnie Sidney Young (Simon Pegg), redaktor londyńskiego piśmidła pokroju 'Faktu', zajmującego zajmującego się pokazywaniem gwiazd w sytuacjach, w których widzieć by się nie chciały. Gdy jego gazeta jest już na granicy bankructwa pojawia się dla niego życiowa szansa. Rujnując bankiet z okazji rozdania nagród Brytyjskiej Akademii Filmowej zwraca na siebie uwagę Claytona Hardinga (Jeff Bridges), redaktora jednego z najbardziej prestiżowych tygodników o gwiazdach - Sharpsa. Owocuje to tym, iż Sidney dostaje angaż we wspomnianym wcześniej nowojorskim magazynie. Gdy przybywa na miejsce okazuje się jednak, że nic nie jest takie jak sobie wyobrażał. Jego redakcyjne otoczenie jest równie zepsute co świat gwiazd, pojęcie 'rzetelności dziennikarskiej' można włożyć między bajki, a o treści artykułu decyduje agentka aktorów których artykuł ma dotyczyć, a nie autor tekstu. Na domiar złego pierwszą osobą, którą Sidney spotyka w barze i zraża do siebie jest Alison (Kirsten Dunst), jego koleżanka z redakcji. Czy główny bohater wyrzeknie się swoich ideałów i dostosuje się do polityki swojej gazety? Czy stanie się dziennikarską prostytutką, bez zasad moralnych, piszącą tylko to co mu każą? Czy stanie się częścią zepsutego świata show biznesu? Odpowiedzi na te pytania szukajcie w filmie, bo na prawdę warto.
Być może część z was scenariusz ten kojarzy z filmem 'Diabeł ubiera się u Prady'. Skojarzenie całkiem słuszne, gdyż schemat jest podobny. Jednak moim zdaniem ta brytyjska produkcja przewyższa 'Diabła...'. Być może wynika to z tego, iż środowisko filmowe jest mi bliższe niż świat mody. To właśnie dlatego patrzyłem z niemałym przerażeniem jak od zaplecza wygląda praca w magazynie związanym ze światem Hollywood. Chociaż pisanie recenzji to coś innego niż opisywanie (czy też kreowanie) gwiazd, to jednak są to dziedziny dziennikarstwa dość pokrewne. I szczerze mówiąc nie wyobrażam sobie piania z zachwytu na zamówienie o totalnym gniocie, podobnie zresztą jak Sidney nie mógł wyobrazić sobie jak można pisać pochlebnie o skończonym kretynie, który uważa się za reżysera wybitnego.
Co jeszcze, prócz tematyki przyciągnęło mnie do tego filmu? Przede wszystkim słynny brytyjski humor. Tutaj jednak czeka niektórych spory zawód - gagi są strasznie nierówne. Są takie, które szczerze śmieszą, ale są też takie, które pozostawiają raczej niesmak. Dla mnie była to mieszanka humoru brytyjskiego i amerykańskiego. Każdy znajdzie coś dla siebie, jednak nikt nie będzie w pełni zadowolony. Mimo wszystko jak na komedię romantyczną, to i tak bardzo dużo. Bo wbrew temu, co można znaleźć we wszelkiej maści opisach nie jest to zwykła komedia. Wątek romantyczny jest aż nazbyt wyraźny i szczerze mówiąc nie rozumiem dlaczego jest tak często pomijany, gdyż poprowadzony został całkiem dobrze. I mówię to ja, osoba uprzedzona do komedii romantycznych do granic możliwości. Cóż, być może robię się sentymentalny.
Mocno uszczypliwy, niekiedy sarkastyczny humor, wątek lżejszy, czyli miłość - połączenie zdawać by się mogło zabójcze dla spójności. A jednak okazuje się, że film nie tylko nie jest zlepkiem gagów, a potrafi wciągnąć widza od pierwszej do ostatniej minuty. Spora w tym zasługa aktorów, którzy potrafią przekonać do swoich postaci i zainteresować ich losami. Dla mnie odkryciem tego seansu jest Kirsten Dunst w roli Alison. Do tej pory kojarzyłem ją głównie z roli dziewczyny Spidermana, gdzie wspięła się na szczyt góry zwanej nijakością. Tu jednak stworzyła postać kompletną, której najbardziej kibicowałem i którą zwyczajnie polubiłem. Nie można też nic zarzucić Simonowi Peggowi, czyli filmowemu Sidneyowi. Z początku jego postać zraża do siebie, nawet pomimo tego iż stara się zachować swój racjonalny punkt myślenia. Jednak im bardziej go poznajemy, tym bardziej lubimy. A na koniec seansu ma już naszą pełną aprobatę. Efekt to oczywiście zamierzony, stąd też brawa dla aktora. Moją uwagę zwróciła jeszcze Megan Fox, która wcieliła się w postać sezonowej gwiazdki - Sophie Maes. Patrząc na nią momentami zastanawiałem się ile w Megan ma w sobie z Sophie. Bo wypadła aż za bardzo wiarygodnie w roli pustej aktorki.
Wspominając o postaciach warto się nad nimi trochę głębiej zastanowić i to nie pod kątem aktorstwa, a zwykłej symboliki. Bo mam nieodparte wrażenie, że niemal każdy aktor planu pierwszego i drugiego jest czegoś symbolem. Przesyt high-lifem, bezwzględna pogoń za celem, wmawianie sobie spełnienia zawodowego, tęsknota za starymi czasami, bunt wobec otaczającego świata, czy wreszcie bezwzględne wykorzystywanie swojej pozycji. Każdą z tych cech można przyporządkować jednemu bohaterowi i myślę, że jest to najważniejsza rzecz, jaką dany bohater, czy też bohaterka wnoszą do filmu Roberta B. Weide'a. Nie muszę chyba dodawać, że zbiór tych cech jest również najpełniejszym obrazem środowiska zwanego show biznesem.
Jak na komedię to dużo. Jak na komedie romantyczną to bardzo dużo. Jeśli więc szukałeś /szukałaś czegoś przyjemnego, przy czym będziesz mógł się pośmiać, po przeżywać z bohaterami ich wzloty i upadki, lub chciałeś/chciałaś znaleźć się przez chwilę w świecie gwiazd, by zobaczyć że nie warto tam być, to właśnie jest film dla siebie. Miłego seansu!
Taką zazdrość przejawia właśnie Sidney Young (Simon Pegg), redaktor londyńskiego piśmidła pokroju 'Faktu', zajmującego zajmującego się pokazywaniem gwiazd w sytuacjach, w których widzieć by się nie chciały. Gdy jego gazeta jest już na granicy bankructwa pojawia się dla niego życiowa szansa. Rujnując bankiet z okazji rozdania nagród Brytyjskiej Akademii Filmowej zwraca na siebie uwagę Claytona Hardinga (Jeff Bridges), redaktora jednego z najbardziej prestiżowych tygodników o gwiazdach - Sharpsa. Owocuje to tym, iż Sidney dostaje angaż we wspomnianym wcześniej nowojorskim magazynie. Gdy przybywa na miejsce okazuje się jednak, że nic nie jest takie jak sobie wyobrażał. Jego redakcyjne otoczenie jest równie zepsute co świat gwiazd, pojęcie 'rzetelności dziennikarskiej' można włożyć między bajki, a o treści artykułu decyduje agentka aktorów których artykuł ma dotyczyć, a nie autor tekstu. Na domiar złego pierwszą osobą, którą Sidney spotyka w barze i zraża do siebie jest Alison (Kirsten Dunst), jego koleżanka z redakcji. Czy główny bohater wyrzeknie się swoich ideałów i dostosuje się do polityki swojej gazety? Czy stanie się dziennikarską prostytutką, bez zasad moralnych, piszącą tylko to co mu każą? Czy stanie się częścią zepsutego świata show biznesu? Odpowiedzi na te pytania szukajcie w filmie, bo na prawdę warto.
Być może część z was scenariusz ten kojarzy z filmem 'Diabeł ubiera się u Prady'. Skojarzenie całkiem słuszne, gdyż schemat jest podobny. Jednak moim zdaniem ta brytyjska produkcja przewyższa 'Diabła...'. Być może wynika to z tego, iż środowisko filmowe jest mi bliższe niż świat mody. To właśnie dlatego patrzyłem z niemałym przerażeniem jak od zaplecza wygląda praca w magazynie związanym ze światem Hollywood. Chociaż pisanie recenzji to coś innego niż opisywanie (czy też kreowanie) gwiazd, to jednak są to dziedziny dziennikarstwa dość pokrewne. I szczerze mówiąc nie wyobrażam sobie piania z zachwytu na zamówienie o totalnym gniocie, podobnie zresztą jak Sidney nie mógł wyobrazić sobie jak można pisać pochlebnie o skończonym kretynie, który uważa się za reżysera wybitnego.
Co jeszcze, prócz tematyki przyciągnęło mnie do tego filmu? Przede wszystkim słynny brytyjski humor. Tutaj jednak czeka niektórych spory zawód - gagi są strasznie nierówne. Są takie, które szczerze śmieszą, ale są też takie, które pozostawiają raczej niesmak. Dla mnie była to mieszanka humoru brytyjskiego i amerykańskiego. Każdy znajdzie coś dla siebie, jednak nikt nie będzie w pełni zadowolony. Mimo wszystko jak na komedię romantyczną, to i tak bardzo dużo. Bo wbrew temu, co można znaleźć we wszelkiej maści opisach nie jest to zwykła komedia. Wątek romantyczny jest aż nazbyt wyraźny i szczerze mówiąc nie rozumiem dlaczego jest tak często pomijany, gdyż poprowadzony został całkiem dobrze. I mówię to ja, osoba uprzedzona do komedii romantycznych do granic możliwości. Cóż, być może robię się sentymentalny.
Mocno uszczypliwy, niekiedy sarkastyczny humor, wątek lżejszy, czyli miłość - połączenie zdawać by się mogło zabójcze dla spójności. A jednak okazuje się, że film nie tylko nie jest zlepkiem gagów, a potrafi wciągnąć widza od pierwszej do ostatniej minuty. Spora w tym zasługa aktorów, którzy potrafią przekonać do swoich postaci i zainteresować ich losami. Dla mnie odkryciem tego seansu jest Kirsten Dunst w roli Alison. Do tej pory kojarzyłem ją głównie z roli dziewczyny Spidermana, gdzie wspięła się na szczyt góry zwanej nijakością. Tu jednak stworzyła postać kompletną, której najbardziej kibicowałem i którą zwyczajnie polubiłem. Nie można też nic zarzucić Simonowi Peggowi, czyli filmowemu Sidneyowi. Z początku jego postać zraża do siebie, nawet pomimo tego iż stara się zachować swój racjonalny punkt myślenia. Jednak im bardziej go poznajemy, tym bardziej lubimy. A na koniec seansu ma już naszą pełną aprobatę. Efekt to oczywiście zamierzony, stąd też brawa dla aktora. Moją uwagę zwróciła jeszcze Megan Fox, która wcieliła się w postać sezonowej gwiazdki - Sophie Maes. Patrząc na nią momentami zastanawiałem się ile w Megan ma w sobie z Sophie. Bo wypadła aż za bardzo wiarygodnie w roli pustej aktorki.
Wspominając o postaciach warto się nad nimi trochę głębiej zastanowić i to nie pod kątem aktorstwa, a zwykłej symboliki. Bo mam nieodparte wrażenie, że niemal każdy aktor planu pierwszego i drugiego jest czegoś symbolem. Przesyt high-lifem, bezwzględna pogoń za celem, wmawianie sobie spełnienia zawodowego, tęsknota za starymi czasami, bunt wobec otaczającego świata, czy wreszcie bezwzględne wykorzystywanie swojej pozycji. Każdą z tych cech można przyporządkować jednemu bohaterowi i myślę, że jest to najważniejsza rzecz, jaką dany bohater, czy też bohaterka wnoszą do filmu Roberta B. Weide'a. Nie muszę chyba dodawać, że zbiór tych cech jest również najpełniejszym obrazem środowiska zwanego show biznesem.
Jak na komedię to dużo. Jak na komedie romantyczną to bardzo dużo. Jeśli więc szukałeś /szukałaś czegoś przyjemnego, przy czym będziesz mógł się pośmiać, po przeżywać z bohaterami ich wzloty i upadki, lub chciałeś/chciałaś znaleźć się przez chwilę w świecie gwiazd, by zobaczyć że nie warto tam być, to właśnie jest film dla siebie. Miłego seansu!
1 komentarze:
Film kojarzę z wpadającego w ucho tytułu... :P i aktora Simon'a Pegg'a którego widziałem choćby w "Wysypie żywych trupów" czy "Hot Fuzz". Gość gra tylko w komediach ale lubię go i jeśli będę mieć okazje to opisany przez Ciebie film na pewno obejrzę.
p.s> fajnie piszesz :)
Prześlij komentarz