Wild at Heart
gatunek:
kryminał, sensacyjny
reżyseria:
David Lynch
scenariusz:
David Lynch
zdjęcia:
Frederick Elmes
muzyka:
David Lynch, Angelo Badalamenti
obsada:
Nicolas Cage | Sailor Ripley |
Laura Dern | Lula |
Willem Dafoe | Bobby Peru |
J.E. Freeman | Santos |
czas trwania: 124 minuty
cena DVD: 19,90 zł
moja ocena: 4,5/6
„Dzikość serca” jednak (tu dobra wiadomość dla tych którzy lubią wiedzieć o co chodziło w filmie, który obejrzeli) zrozumieć da się bez większych problemów. Owszem, pojawiają się tu pewne symbole, sceny i motywy, które wprowadzają klimat tajemniczości charakterystyczny właśnie dla kina Lyncha, jednak nie naruszają one spójności fabuły.
A ta sama w sobie zbyt zawiła nie jest. Cała akcja rozgrywa się wokół pary zakochanych –Luli i Sailora. Do romantycznej opowiastki jednak daleko, bo ta dwójka jest poszukiwana przez płatnego mordercę, który ma zlikwidować Sailora. Całą ta pogoń zaaranżowana została przez matkę Luli, której nie podoba się, że jej córka zadaje się z mordercą na przepustce (Sailor już w pierwszej, bardzo brutalnej scenie dokonuje zabójstwa). Jednak cała ta opowieść ma swoje drugie dno...
To dno jednak nie jest tak głęboko, jak by się można tego spodziewać. Bo ten film coś od pozostałych dzieł twórcy „Zagubionej autostrady” odróżnia. Mianowicie jest w nim sporo czarnego humoru, który bierze górę nad mrokiem i tajemniczością. Powiedziałbym nawet (odkrywcze to nie będzie), że film jest dość kiczowaty. Pod tym względem przypomina dość mocno produkcje Tarantino. Dialogi, dobór muzyki oraz przeróżnych motywów przywodzą na myśl tytuły takie jak chociażby. „Pulp Fiction”. O ściągnięciu pomysłów przez Lyncha nie może być tu jednak mowy – Tarantino tworzył ładnych parę lat po „Dzikości serca”. Czyżby więc Quentin znalazł w „Dzikości serca” inspirację?
Być może, jednak to mało istotne. Ważniejsze jest, co z takiego połączenia mroku i kiczu wynika. Mieszanka ta, gdyby trafiła na złego reżysera mogła by zaowocować jakąś karykaturą filmu, której nie dało by się oglądać. Całe szczęście jednak, że David Lynch filmy robić umie. Aktorów dobrał świetnie – odtwórczyni głównej roli żeńskiej – Laura Dern – współpracowała z Lynchem nie po raz pierwszy i widać, że doskonale wie o co temu reżyserowi chodzi. Ja jednak dość sceptycznie podchodziłem do występu Nicolasa Cage’a, którego nie darzę zbytnią sympatią. Ale ku mojemu zdziwieniu był on w swojej roli kapitalny! W czym jak w czym, ale w kiczu potrafi odnaleźć się doskonale (żeby nie było – to jest pochwała).
I wszystko było by ładnie, pięknie, gdyby nie jeden mały szczegół, o którym wspomnieć muszę. Tak jak kiczowatość tego filmu traktuję bez wątpienia jako zaletę, tak co do brutalności którą on epatuje mam mieszane odczucia. Niby to nic dziwnego, szczególnie w dzisiejszych czasach, jednak coś w tym wszystkim było odpychającego. Może jeszcze na same krwawe sceny przymknąłbym oko, jednak często zaraz obok takich scen pojawiały się momenty ‘schizolskie’, czasem też dość mocno erotyczne. I właśnie w tych obrazach było coś odpychającego...
I to te kilka scen sprawiło, że z jednoznaczną oceną miałem spory problem. Niby połączenie Lyncha i Tarantino (moich dwóch ulubionych reżyserów) powinno zapewnić mi przyjemność z oglądania. Ale coś mi w tym wszystkim jednak zgrzytało. Te zgrzyty nie były jednak na tyle mocne, by zniechęcić mnie do tego filmu. I stąd moja ocena jest jak najbardziej pozytywna. Nie wiem komu ten film się spodoba, a komu nie. Wiem za to, że nikt z Was nie pozostanie w stosunku do niego obojętny.
__________Recenzja dla http://kinomaniaki.com