piątek, 28 listopada 2008

Spotkania na krańcach świata


tytuł oryginalny:
'Encounters at the End of the World'
gatunek:
dokumentalny
reżyseria:
Werner Herzog
zdjęcia:
Peter Zeitlinger
muzyka:
David Lindley, Henry Kaiser
od lat: b.o.
czas trwania: 99 minut
cena DVD: aktualnie w kinach
moja ocena: 4/6

Antarktyda to ląd niezwykły. Jedno z niewielu miejsc na naszej planecie, gdzie człowiek nie króluje. Nie znaczy to jednak, że go tam nie ma. Jednak jakim trzeba być szaleńcem, by dobrowolnie udać się do miejsca w którym przez pół roku trwa dzień, a drugie pół noc, w którym temperatura zdaje się być nieznośnie niska, a wokół można znaleźć przede wszystkim śnieg? Werner Herzog pokazuje, że wcale nie aż tak wielkim, jak to się powszchnie wydaje.

Już na samym początku reżyser, będący również narratorem informuje nas, że nie zrobił 'kolejnego filmu o pingwinach'. 'Spotkania na krańcach świata' to film przede wszystkim o ludziach. O tych, którzy porzucają swoje dotychczasowe zajęcia, by spędzić część życia na biegunie południowym. I jak się okazuje nie są to wcale szaleńcy. To ludzie tacy jak my. Jest tam lingwista i filozof. Jest potomek Azteków i Anglik. Są mężczyźni i kobiety. Łączy ich jedno - radość jaką czerpią ze swojego zajęcia.

Doprawdy za każdym razem, gdy Herzog przedstawiał nam kolejnych bohaterów, myślałem 'oni na prawdę lubią to co robią'. W oczach każdego widać było pasję i radość z wykonywanego zajęcia. Co więcej, każdy z tych ludzi miał swoją historię. I to historię taką, która spokojnie mogła by posłużyć za materiał na osobny film.

Paradoksalnie jednak to nie ludzie są najsilniejszym elementem filmu. Bo niestety nie odnalazłem odpowiedzi na kluczowe pytanie, czyli co skłoniło ich do ucieczki na koniec świata? Dyskretna sugestia, jakoby ludzie Ci byli jak niektóre pingwiny, które oddalają się od stada i podążają we własnym kierunku do mnie nie trafia. Zresztą ludzki gatunek w zestawieniu z prawdziwą dziką przyrodą Antarktydy zdaje się być zwyczajnie nudny.

To właśnie zdjęcia przyrody najbardziej fascynują w dokumencie Herzoga. Reżyser ukazując podwodny świat, przenosi nas jakby w inne miejsce. Parokrotnie w 'Spotkaniach...' pada porównanie Antarktydy do kosmosu. Dla mnie to strzał w dziesiątkę. Oba obszary są podobnie niezdobyte, podobnie czarujące i podobnie nieudolnie eksplorowane przez ludzi. I o ile możemy zapomnieć w najbliższym czasie o dokumencie poświęconym wszechświatowi, tak pięknem bieguna połudiowego możemy delektować się już teraz. Szczególnie podwodne ujęcia są niczym balsam dla naszych oczu. Słowami tego świata opisać się nie da, go trzeba zobaczyć.

Nie tylko strona wizualna jest małym arcydziełem. Jeśli chodzi o muzykę, to komponuje się ona idealnie z obrazem. Gdy trzeba jest podniosła, doskonale uzupełnia to, co widzimy. Najbardziej jednak w pamięć wbija się muzyka pochodząca spod lodu, prawdziwa kompozycja samej natury.

Ponoć w dzisiejszych czasach dokumenty stają się siłą kina. To one ukazują świat takim jaki jest, to one zadają najważniejsze pytania. Ja przez cały seans nie mogłem odpędzić się od pytania po co to wszystko? Po co komu wiedzieć jakieś detale odnośnie życia zwierząt pod lodem? Nie wystarczy po prostu je podziwiać? Czy człowiek musi na prawdę wszystko ogarnąć swoim umysłem? Niestety odpowiedzi na nie nie otrzymamy.

I to właśnie pozostawia we mnie pewien niedosyt. Chciałem obejrzeć coś ambitnego i takie kino otrzymałem. 'Spotkania na krańcach świata' nie tylko dokumentują, ale też skłaniają do refleksji. Potrafią oczarować zarówno obrazem jak i dźwiękiem. Niestety, są przy tym przerażająco nudne. Dziwne to uczucie, bo pomimo znudzenia nie miałem ochoty zaprzestania oglądania. Wręcz przeciwnie, byłem jakby zafascynowany obrazem, który widziałem. I choć to faktycznie nie był kolejny film o pingwinach, to one wraz z innymi przedstawicielami królestwa zwierząt są siłą tego obrazu. A ludzie? Cóż, Antarktyda to nie ich miejsce. Więc po co robić film o ludziach w miejscu, w którym nigdy nie będą czuć się 'swojo'?

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

Bo niestety nie odnalazłem odpowiedzi na kluczowe pytanie, czyli co skłoniło ich do ucieczki na koniec świata?
To ludzie tacy jak my (...). przedstawiał nam kolejnych bohaterów, myślałem 'oni na prawdę lubią to co robią'. W oczach każdego widać było pasję i radość z wykonywanego zajęcia.
Myślę, że to jest kluczowa odpowiedź + historia z pingwinami. Mi to wystarczy. Pasja i miłość do życia na łonie natury (w tym przypadku na lodowcach). Czy muszą być jakieś bardziej poruszające, głębsze motywy? Poza tym, czy to musi być ucieczka? Nie.. :) Swoją drogą, jak ludzie mogą się tam czuć nieswojo? Jeśli patrzysz przez pryzmat swojej osoby to faktycznie, nieswojo, bo trudno wyobrazić sobie siebie mieszkającego na antarktydzie (ja bym nie mógł) Ale Ci ludzie, ktorzy mieszkają tam na stałe z własnego wyboru są w swoim żywiole, na swoim miejscu i pewnie na samą myśl o zmianie czują się nieswojo :)
Jakiś czas temu byłem w Norwegii na przylądku North Cape - najdalej wysunięty punkt Europy na pólnoc (poza koło podbiegunowe). I powiem Ci ze na wlasne oczy widzialem jak slonce zbliza sie do horyzontu by potem się wznieść.. I tak przez pol roku. Zimno jak niewiem, wokol kosmiczny obraz, same wzniesienia skal i kamieni, zero jakiejkolwiek roślinności. Ale mimo wszystko ten inny, zimny i szary swiat byl niesamowity i gdyby byla mozliwosc to chcialbym pojechac jeszcze dalej na polnoc. Turystycznie rzecz jasna, nie na stale bo ja z kolei kocham góry i tam chcialbym zamieszkać :) Ot tak mi sie rozpisalo a filmu w sumie nie widzialem :P Ale jak bedzie okazja to na pewno obejrze :)

pafffcio pisze...

Nie do końca mnie ta odpowiedź zadowala przyznam szczerze ;) Być może faktycznie niepotrzebnie szukam głębszych motywów, jednak takich się spodziewałem.
Co do tego, że ludzie tam się czują nieswojo, to porównując świat ludzki i świat przyrody na Antarktydzie, to ludzie tam zwyczajnie nie pasują. Jak się nie mylę, to nawet był w filmie fragment, gdzie Herzog mówił coś w stylu, że ludzie na początku świata uciekli z Antarktydy, bo nie mogli tam żyć. Ten świat zdaje się być o wiele piękniejszy bez ludzi. Dlatego ja osobiście wolałbym 'kolejny film o pingwinach' ;)
A co do Norwegii - zazdroszczę :) Sam chciałbym kiedyś się wybrać do Skandynawii gdzieś, z tym że mi się Finlandia marzy ;)

Pozdrawiam

Anonimowy pisze...

Na pustyni mogą żyć to i na Antarktydzie mogą :P
A co do Finlandii.. Byłem przejazdem.. Pamiętam tylko tyle: lasy i komary i jeszcze lasy i komary a poza tym lasy i komary no i oczywiście lasy i komary.. :D

Anonimowy pisze...

hmmm nie widziałam tego filmu. No, ale jak przemogłam się i obejrzałam Marsz Pingwinów to może i ten film obejrzę. A kto wie :D Muszę sobie go tylko ściągnąć :P
zapraszam na pierwszą grudniową notkę na filmy-wedlug-agniechy.blog.onet.pl.
pozdrawiam ;**

Prześlij komentarz

 

Premiera miesiąca:

Premiera miesiąca
Tytuł: 'Wszystko, co kocham'

premiera: 15.01.2010


gatunek: dramat

reżyseria: Jacek Borcuch

scenariusz: Jacek Borcuch

obsada: Olga Frycz, Andrzej Chyra, Mateusz Kościukiewicz, Katarzyna Herman