tytuł oryginalny:
Inland Empire
gatunek:
thriller, dramat, dreszczowiec
reżyseria:
David Lynch
scenariusz:
David Lynch
zdjęcia:
David Lynch
obsada:
Laura Dern | Nikki Grace / Susan Blue |
Jeremy Irons | Kingsley Stewart |
Justin Theroux | Devon Berk / Billy Side |
Harry Dean Stanton | Freddie Howard |
Peter J. Lucas | Piotrek Król |
Karolina Gruszka | Zagubiona dziewczyna |
czas trwania: 172 minuty
cena DVD: 41,99
moja ocena: 4/6
Długo zabierałem się za obejrzenie 'Inland Empire'. Wynikało to głównie z tego, że Lynch robi filmy specyficzne, ostatnimi czasy nieco bełkotliwe, więc nie spodziewałem się po jego najnowszym obrazie, że będzie łatwy w odbiorze, stąd też odpowiedni nastrój był niezbędny. Gdy wreszcie chęci i nastrój były okazało się, że to za mało. Swój seans przerywałem dwa razy, raz będąc bliskim całkowitego zrezygnowania z dalszego oglądania. Ale wytrwałem. I nie żałuję. Bo choć fabuły nie zrozumiałem za grosz, to jednak mam wrażenie, że w tym zlepku obrazów był jakiś głębszy sens i da się to jakoś zinterpretować, w odróżnieniu np. od jego 'Zagubionej autostrady'.
Nikki (Laura Dern) stara się o udział w remake'u pewnego filmu. Jego produkcja została przerwana kilka lat temu z powodu śmierci dwójki głównych bohaterów. Mimo tego Nikki przyjmuje rolę. Bez wątpienia miał na to wpływ wybór jej filmowego partnera, którym okazuje się przystojny Devon (w tej roli znany z "Mulholland Drive" Justin Theroux). Produkcja, przy której mają okazję pracować, to historia o miłości, zdradzie i zemście... Filmowa fikcja bardzo szybko staje się rzeczywistością. Nikki i Devon mają romans, o którym dowiadują się ich współmałżonkowie, a na planie zaczynają dziać się coraz dziwniejsze rzeczy.
[opis dystrybutora]
Jak już wspominałem niewiele zrozumiałem z fabuły, dlatego też poszedłem na łatwiznę i wkleiłem tu opis dystrybutora. Większego znaczenia on jednak nie ma, bo i tak w filmie ciężko doszukać się tego, o czym on mówi, a już na pewno nie jest to istotne. Bo 'Inland Empire' zdecydowanie łatwiej i przyjemniej się interpretuje, niż ogląda. Sam po jego obejrzeniu mam kilka mętnych teorii na temat jego przesłania, jednak potrzebował bym powtórnego seansu by je w głowie poukładać. A na ten z kolei nie mam ochoty, bo odpycha mnie strona wizualna filmu.
Niestety cały czas miałem wrażenie, jakby to była produkcja amatorska, albo reportaż z planu. Praca kamery była dość nietypowa i skupiała się przede wszystkim na twarzach aktorów. Owszem, wzbudzało to momentami niepokój, ale równie często było irytujące. Oświetlenie też nie poprawiało odbioru. Zdaję sobie sprawę, że tak miało to wszystko wyglądać i czepianie się tego to trochę jakby czepiać się, że widelec to nie łyżka, ale mnie to drażniło. Podobnie zresztą jak muzyka. Niby była taka sama jak zawsze u Lyncha, ale właśnie ta wtórność to jej największa wada. Bo poza kilkoma świetnymi motywami większość brzmiała jak ze zeszłego wieku.
Z drugiej jednak strony te wszystkie niedogodności audio-wizualne pozwoliły mi bardziej podziwiać grę aktorów. Pamiętam, że swego czasu David Lynch zorganizował kampanię mającą na celu zwrócenie uwagi Akademii na grę Laury Dern, która w jego mniemaniu zasługiwała na Oscara. Czy słusznie? Trudno stwierdzić. Z jednej strony pokaz aktorski w jej wykonaniu jest mistrzowski. Z drugiej jednak trudno jest jej bohaterkę zrozumieć i odebrać jako spójną postać. Taka jednak była wizja reżysera. Warto wspomnieć, że w filmie przewija się kilka polskich aktorów, z Karoliną Gruszką na czele. Jaka jest jednak ich rola w filmie i kogo grają nie mam pojęcia, bo ich postacie były dla mnie zupełnie wyrwane z kontekstu. Nie zmienia to faktu, że panią Karolinę na ekranie podziwiać jest zawsze miło, bo nie można jej odmówić ani talentu, ani urody.
Ogólnie rzecz biorąc film ten jest kwintesencją lynchowości. Szczególnie tej z ostatnich lat. Zlepek scen jedni odbiorą jako bełkot, inni jako wielką sztukę. Jest to coś podobnego jak umieszczenie w galeriach sztuki zwykłych śmieci w roli eksponatów. Dla mnie 'Inland Empire' pozostaje jednak daleko w tyle za 'Mulholland Drive', a to ze względu na brak sensownego wytłumaczenia fabuły. Jest jednak przed 'Zagubioną autostradą', która była jeszcze bardziej niezrozumiała. I być może trudno będzie komuś w to uwierzyć, ale 'Inland Empire' jest mi obojętne. Obejrzałem, zagłębiłem się w alternatywny świat Lyncha, skończyłem oglądać i nie jestem pod żadnym wrażeniem - ani pozytywnym, ani negatywnym. Aczkolwiek pobyt w tym świecie wspominam miło. Oczekiwałem jednak, że będę chciał tam wrócić, a nie chcę. Stąd moja ocena jest neutralna, lekko in plus.
Ten delikatny zwrot 'na plus' wynika z faktu iż znalazłem interpretację, która daje iskierkę nadziei, że to jednak nie zupełny bełkot. Ta iskierka znajduje się pod tym linkiem. Ostrzegam jednak, że tekst zawiera spoilery, tak więc przed seansem lepiej nie czytać.
Nikki (Laura Dern) stara się o udział w remake'u pewnego filmu. Jego produkcja została przerwana kilka lat temu z powodu śmierci dwójki głównych bohaterów. Mimo tego Nikki przyjmuje rolę. Bez wątpienia miał na to wpływ wybór jej filmowego partnera, którym okazuje się przystojny Devon (w tej roli znany z "Mulholland Drive" Justin Theroux). Produkcja, przy której mają okazję pracować, to historia o miłości, zdradzie i zemście... Filmowa fikcja bardzo szybko staje się rzeczywistością. Nikki i Devon mają romans, o którym dowiadują się ich współmałżonkowie, a na planie zaczynają dziać się coraz dziwniejsze rzeczy.
[opis dystrybutora]
Jak już wspominałem niewiele zrozumiałem z fabuły, dlatego też poszedłem na łatwiznę i wkleiłem tu opis dystrybutora. Większego znaczenia on jednak nie ma, bo i tak w filmie ciężko doszukać się tego, o czym on mówi, a już na pewno nie jest to istotne. Bo 'Inland Empire' zdecydowanie łatwiej i przyjemniej się interpretuje, niż ogląda. Sam po jego obejrzeniu mam kilka mętnych teorii na temat jego przesłania, jednak potrzebował bym powtórnego seansu by je w głowie poukładać. A na ten z kolei nie mam ochoty, bo odpycha mnie strona wizualna filmu.
Niestety cały czas miałem wrażenie, jakby to była produkcja amatorska, albo reportaż z planu. Praca kamery była dość nietypowa i skupiała się przede wszystkim na twarzach aktorów. Owszem, wzbudzało to momentami niepokój, ale równie często było irytujące. Oświetlenie też nie poprawiało odbioru. Zdaję sobie sprawę, że tak miało to wszystko wyglądać i czepianie się tego to trochę jakby czepiać się, że widelec to nie łyżka, ale mnie to drażniło. Podobnie zresztą jak muzyka. Niby była taka sama jak zawsze u Lyncha, ale właśnie ta wtórność to jej największa wada. Bo poza kilkoma świetnymi motywami większość brzmiała jak ze zeszłego wieku.
Z drugiej jednak strony te wszystkie niedogodności audio-wizualne pozwoliły mi bardziej podziwiać grę aktorów. Pamiętam, że swego czasu David Lynch zorganizował kampanię mającą na celu zwrócenie uwagi Akademii na grę Laury Dern, która w jego mniemaniu zasługiwała na Oscara. Czy słusznie? Trudno stwierdzić. Z jednej strony pokaz aktorski w jej wykonaniu jest mistrzowski. Z drugiej jednak trudno jest jej bohaterkę zrozumieć i odebrać jako spójną postać. Taka jednak była wizja reżysera. Warto wspomnieć, że w filmie przewija się kilka polskich aktorów, z Karoliną Gruszką na czele. Jaka jest jednak ich rola w filmie i kogo grają nie mam pojęcia, bo ich postacie były dla mnie zupełnie wyrwane z kontekstu. Nie zmienia to faktu, że panią Karolinę na ekranie podziwiać jest zawsze miło, bo nie można jej odmówić ani talentu, ani urody.
Ogólnie rzecz biorąc film ten jest kwintesencją lynchowości. Szczególnie tej z ostatnich lat. Zlepek scen jedni odbiorą jako bełkot, inni jako wielką sztukę. Jest to coś podobnego jak umieszczenie w galeriach sztuki zwykłych śmieci w roli eksponatów. Dla mnie 'Inland Empire' pozostaje jednak daleko w tyle za 'Mulholland Drive', a to ze względu na brak sensownego wytłumaczenia fabuły. Jest jednak przed 'Zagubioną autostradą', która była jeszcze bardziej niezrozumiała. I być może trudno będzie komuś w to uwierzyć, ale 'Inland Empire' jest mi obojętne. Obejrzałem, zagłębiłem się w alternatywny świat Lyncha, skończyłem oglądać i nie jestem pod żadnym wrażeniem - ani pozytywnym, ani negatywnym. Aczkolwiek pobyt w tym świecie wspominam miło. Oczekiwałem jednak, że będę chciał tam wrócić, a nie chcę. Stąd moja ocena jest neutralna, lekko in plus.
Ten delikatny zwrot 'na plus' wynika z faktu iż znalazłem interpretację, która daje iskierkę nadziei, że to jednak nie zupełny bełkot. Ta iskierka znajduje się pod tym linkiem. Ostrzegam jednak, że tekst zawiera spoilery, tak więc przed seansem lepiej nie czytać.
2 komentarze:
ja jeszcze nie widziałam tego filmu, ale nie bój się, na pewno go w końcu obejrzę, bo jest na mojej długiej liście ambitnych filmów, które mam zamiar w ciągu najblizszego roku obejrzeć. Jednakże nie spodziewaj się, że w przyszłym roku się pojawi, bo jakby nie było to na kompie mam jeszcze 112 nieopublikowanych recenzji i coraz więcej się ich robi, a nie mam kiedy ich wkleić.
Co do Inland Empire to przyznam, że zaczynam się bać tego filmu, jak czytam, że Ty nie zrozumiałeś to ja już totalnie pogubię. Jednakże z tego co słyszałam to podobno da się go zrozumieć za drugim razem chociaż ja wątpię, abym znalazła w sobie tyle siły na obejrzenie film po raz drugi. Wszystkie chęci wykorzystam na ten pierwszy raz hihi :D No, ale zobaczymy. Z tego co widzę to wcale nie było tak najgorzej:)
zapraszam do siebie na najnowszą niezwykle słoneczną notkę "Pod słońcem Toskanii".
pozdrawiam :**
Przyznam szczerze, że lista niepublikowanych recenzji robi wrażenie :D A co do filmu, to nie ma co się zniechęcać, może go rozkminisz za pierwszym razem :) Ja przecież nie jestem jakąś jednostką wybitną, żeby Lyncha od razu zrozumieć :P
Prześlij komentarz