niedziela, 21 grudnia 2008

Straszne filmy na straszne czasy

Jakie czasy, takie filmy. Patrząc na światową kinematografię na przestrzeni dziejów nie sposób się z tym nie zgodzić. Każde większe wydarzenie historyczne (II wojna światowa, wojna w Wietnamie, morderstwo Kennedyego, wojna w Iraku itp.) miało swoje odbicie na taśmie celuloidowej. Oczywiście na ogół było ono na tyle marne, że szybko o nim zapomniano. Nie zmienia to faktu, że kinematografia w dzisiejszych czasach pełni rolę lustra wobec całego społeczeństwa. Lustra które jednak nie zajmuje się pokazywaniem rzeczywistości takiej jaką jest. Filmy sięgają głębiej. Wchodzą do naszych umysłów i pokazują nam to, co chcemy widzieć. Producenci doskonale wiedzą, czego w danych czasach oczekuje widz. Najlepiej widać to, gdy spojrzymy na gatunek zwany horrorem. Tak, nie pomyliłem się. Mimo że największe filmy są na ogół dramatami, to jednak horror najlepiej odbija nastroje jakie panują w społeczeństwie w danym przekroju czasowym. W końcu jeśli ludzi czymś przestraszyć, to muszą się tego bać. A lęki na przestrzeni ostatniego wieku bywały różne.


Zupełne początki kina, czyli projekcje braci Lumiere pominę. Bo chociaż ich 'Wjazd pociągu na stację w La Ciota' wywołał na widowni przerażenie, jakiego pozazdrościć może im dzisiaj każdy autor kina grozy, to jednak widok jadącego pociągu trudno zaliczyć do horroru. Pierwsze filmy z tego gatunku powstały na przełomie XIX i XX wieku. To jednak już z wieku XX pochodzą największe arcydzieła kina grozy z okresu przed drugą wojną światową. Bez wątpienia wypada tu wspomnieć tytuły takie jak 'Gabinet doktora Caligari' (1920), 'Nosferatu - symfonia grozy' (1922), 'Gabinet figur woskowych' (1933), 'Frankenstein' (1931) czy 'Upiór w operze' (1925). Nie były to jeszcze czasy, w których konkretne wydarzenia były odbijane w kinematografii. I na pierwszy rzut oka każdy z tych filmów mówi o czymś innym. Można jednak dla nich znaleźć jakiś wspólny mianownik. Frankenstein, wampir Nosferatu, czy upiór z opery to istoty inne. Mają one co prawda ludzką sylwetkę, jednak coś ich odróżnia od pozostałej części społeczeństwa. I to właśnie taka odmienność była w tamtych czasach powszechnie nieakceptowana i wzbudzająca najgorsze podejrzenia co do danej, 'innej' osoby. Inna sprawa, że wobec części horrorowych odmieńców pierwszego trzydziestolecia XIX wieku podejrzenia te były słuszne. Tu rodzi się kolejna myśl. Strach w kinomanach w tamtym okresie wzbudzała śmierć. Jest to temat rzeka, nie mniej jednak w każdej społeczności umieranie jest to czymś, co niepokoi. Nawet w czasach dzisiejszych, w których zdawać by się mogło, że temat ten jest jakby zepchnięty w kąt. Wróćmy jednak jeszcze na chwilę do lat dwudziestych i trzydziestych. Ze wspomnianych przeze mnie wcześniej horrorów w każdym występuje morderca. Somnambulik w 'Gabinecie doktora...', właściciel muzeum w 'Gabinecie figur woskowych', wampir Nosferatu, Frankenstein, upiór z opery - oni wszyscy mają krew na rękach (bądź zębach). I wszyscy są inni. Osoby, które nie wpasowały się w ogólnie przyjęte ramy normalności, przede wszystkim pod względem wyglądu nie tylko nie były akceptowane, ale też wprowadzały strach.

Społeczeństwo jednak się rozwijało i z czasem jednostki o odmiennym wyglądzie przestały być czymś dziwnym, zagrażającym. Horror musiał na nowo wejść do umysłu widzów, by wyciągnąć z nich najgłębiej skrywane traumy. I nie były to rzeczy tak przyziemne, jak wspomniana wcześniej 'inność'. Tym razem zagrożenie nadciągało z kosmosu. 'Inwazja porywaczy ciał' (1956) i 'Blob, zabójca z kosmosu' (1958) świadczą o tym najlepiej. Skąd wzięło się to nagłe zainteresowanie inwazją obcych? Przyczyny upatrywałbym w wystrzeleniu w kosmos pierwszego satelity - Sputnika 1. A że miało to miejsce w Rosji, to zagrożenie, że ten biedny satelita sprowadzi na ziemię wrogów demokracji z innej planety zdawało się być realne. Całe szczęście ludzie szybko zauważyli, że nie tędy droga. Z nieba zamiast UFO może spaść co najwyżej deszcz, a zło to raczej ludzie, niż bliżej niezidentyfikowane istoty.

Koniec lat sześćdziesiątych i początek siedemdziesiątych przyniósł kinematografii kilka dzieł, które obecnie tworzą klasykę horroru. 'Dziecko Rosemary' (1968), 'Egzorcysta' (1973), 'Omen' (1976), czy 'Carrie' (1976) reprezentują zło drzemiące wewnątrz ludzi. W przypadku tych pierwszych trzech filmów nie jest ono jednak pochodną złego wychowania, traumy z dzieciństwa itp.. Swoje korzenie ma w piekle, pochodzi bezpośrednio od szatana. Nie dajcie się jednak zmylić - lęk przed diabłem nie ma bynajmniej nic wspólnego ze wzmożoną religijnością w tym okresie. Ośmielę się stwierdzić, że wręcz przeciwnie. W końcu mówimy tu o szalonych latach sześćdziesiątych i początku siedemdziesiątych, w których swoje początki miało LSD. Wynalazca tego narkotyku tak opisywał swoje doznania po jego zażyciu: 'po godzinie demon opanował moją duszę'. Może moje powiązania są w tym miejscu trochę na wyrost, ale ile razy słyszeliście że potencjalnie opętana osoba zachowuje się jak się zachowuje pod wpływem narkotyków?

Jednak był jeszcze jeden nurt w latach siedemdziesiątych, który ciągnie się za horrorem do dziś. Mam tu na myśli serię krwawych filmów typu 'Wzgórza mają oczy' (1977), 'Teksańska masakra piłą mechaniczną' (1974), czy 'Czarne święta' (1974). W tym momencie nie wynajdę po raz drugi koła, jeśli stwierdzę że to odbicie traumy po wojnie w Wietnamie. Oglądanie sieczki fikcyjnej to zawsze coś przyjemniejszego, niż oglądanie sieczki w wiadomościach.

Lepiej też oglądać seryjnego mordercę z sąsiedztwa na ekranie, niż we własnym ogródku. Bo lata osiemdziesiąte prezentują nam właśnie wysyp filmów o seryjnych mordercach. I na ogół są to tasiemce liczące po minimum 7 epizodów. Wyjątkiem jest 'Lśnienie' (1980), w którym bohaterem jest wyizolowany pisarz, przemieniający się w pragnącego śmierci rodziny mordercę. Jednak już 'Halloween' (1978), 'Piątek 13.' (1980), czy 'Koszmar z ulicy Wiązów' (1984) dalekie są od pojedynczego filmu o mordercy. Bez wątpienia filmy te są fenomenem jakich mało, bowiem od momentu ich powstania, aż po dziś dzień powstają kolejne sequele, a ostatnio zaczęto nawet (o zgrozo!) bohaterów wrzucać do jednego worka ('Freddy vs. Jason'). Co zapoczątkowało ten morderczy ciąg? Być może jakiś wpływ miał na to Charles Manson, seryjny morderca, który zapisał się w historii Ameryki mordując m.in. żonę Romana Polańskiego. Zarówno Jason Voorhees (Piątek 13.), Freddy Kruger (Koszmar z ulicy Wiązów), jak i Michael Myers (Halloween) nie ograniczają się do pojedynczych zbrodni. I choć wiele ich różni (szczególnie Freddyego), jedno mają wspólne - ich ofiarami są zwykli ludzie. Podobnie było z ofiarami Charlesa Mansona.

Trend seryjnego zabójcy z grubsza rzecz biorąc przetrwał swoją dekadę, by odbić się dość wyraźnie jeszcze w latach dziewięćdziesiątych w trylogii 'Krzyk' (1996). Tu jednak nastąpiła symboliczna zmiana. W tej serii wyraźnie jak nigdzie wcześniej widać, iż 'targetem' horrorów stali się nastolatkowie. Oczywiście nie stało się to nagle, tuż przed zakończeniem XX wieku. Jednak właśnie w serii 'Krzyk' po raz pierwszy to młodzi ludzie byli bohaterami pierwszego planu. Podobnie zresztą jak w 'The Blair Witch Project' (1999), czy 'Oszukać przeznaczenie' (2000). Rzecz to w gruncie rzeczy mało zaskakująca. W końcu w czasach, gdy o wartości filmu stanowią dolary jakie wpłyną na konto producenta spodziewanie się czegoś innego było by szaleństwem. Jeśli trzeba maksymalizować zysk, to należy produkt skierować do danej grupy. Tą już od dawna byli nastolatkowie, więc umieszczenie ich w centrum uwagi było czymś naturalnym. W końcu każdy z młodych ludzi chciałby oglądać na ekranie swoich rówieśników stawiających czoła największym koszmarom.

A co wpływa na horror teraz? O dziwo nie ma jednego czynnika, a obecne kino grozy można podzielić na trzy grupy - (umierające) amerykańskie, (przemijające) azjatyckie oraz (wschodzące) europejskie. Przedstawiciele pierwszej grupy to miedzy innymi remaki wszelkiej maści z takimi dziełami jak 'Wzgórza mają oczy' (2006), 'Teksańska masakra piłą mechaniczną' (2003) na czele, plus dodatkowo kilka 'Pił' (2004) (*'Piła' to jedyny film z tej 'kategorii' zasługujący na uwagę) i 'Hosteli' (2005). Łączy je jedno - krew lejąca się hektolitrami z każdego kadru. Mam nadzieję, że podobnie jak w latach siedemdziesiątych, tak i teraz jest to podyktowane wpływem wojny. Dlaczego mam taką nadzieję? Ano dlatego, iż wojna w Iraku powoli dobiega końca, więc być może Amerykanie oszczędzą nam kolejnych gniotów w których liczy się tylko bardziej wymyślne zabicie ofiary.
Drugi nurt - horrory japońskie - na początku wieku wniósł do gatunku trochę świeżości. Jednak patent z czarnowłosymi dziewczynkami szybko się przejadł. Zdążył jednak pokazać, czego boją się Azjaci. Mordercze kasety (Ring), duchy na zdjęciach (Shutter - Widmo), czy wreszcie zabójcze domy w wielkich aglomeracjach (Klątwa). Wszystko to wiąże się z jedną rzeczą - postępem cywilizacyjnym. I nie dziwi mnie to, że te symbole XXI wieku straszą w horrorach pochodzących z najlepiej rozwiniętych azjatyckich krajów. Gdzie jak gdzie, ale tam postęp techniczny jest faktycznie zatrważający.
Wreszcie horrory europejskie, najwyższe poziomem od wielu lat dzieła z nurtu grozy. Za wcześnie tu chyba by mówić co spowodowało, że powstają filmy takie jak 'Inni' (2001), 'Sierociniec' (2008), czy 'Pozwól mi wejść' (2008). Łączy je jednak pewien specyficzny, na swój sposób minimalistyczny klimat. Skąd to się bierze? Być może z przypadku, a być może z czegoś głębszego.


To jednak oceni ktoś inny, kto za parę lat pokusi się o podobne horrorowe podsumowanie kinematografii. Moja rola w tym miejscu się kończy. Zdaję sobie sprawę, że wielu ważnych filmów tu brakuje. Jednak przecież nie chodziło mi o to, by ukazać najważniejsze filmy grozy, tylko w miarę przybliżyć mechanizmy, jakie mogły kierować ludźmi gdy pojawiały się kolejne mody na dany typ horroru. A co przyniesie przyszłość czas pokaże. Historii przecież nie przewidzimy.

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

Bardzo ciekawy tekst :) Teraz czekam na podobne analizy innych gatunków ;) Pozdrawiam serdecznie :)

Anonimowy pisze...

Ciekawy tekst :) Trudno się z tym co napisałeś nie zgodzić. Mi się wydaje, że obecnie wszystko zależy od jednostkowego sukcesu danego filmu. Np. pojawia się horror z dziewczynką w roli głównej (np. Ring) i zaraz potem pojawia się wysyp podobnych filmów. Gdy formuła już się wyczerpie pojawia się nowy rodzyn i wszystko zaczyna się od początku..

pafffcio pisze...

Cieszę się, że tekst się podoba :) Aczkolwiek za inne gatunki raczej się nie zabieram, nie cięgnie mnie do nich aż tak jak do horroru :P Ale w przyszłości pewnie jakieś teksty a'la artykuły się jeszcze pojawią :)

Zgadzam się z Tobą po części Maxcine, ale jakiś impuls musi być, że dany horror odnosi sukces. Bo w przypadku Ringu czymś co łączyło go z Klątwami, Shutterami itp. był postęp cywilizacyjny. Ja to przynajmniej tak widzę. A w Sierocińcu, Innych itp. nie widzę wspólnego czynnika oddziaływającego na psychikę. Tzn. jest on w postaci dzieci, tylko jakoś nie umiem tego z niczym 'z życia' połączyć :P

Prześlij komentarz

 

Premiera miesiąca:

Premiera miesiąca
Tytuł: 'Wszystko, co kocham'

premiera: 15.01.2010


gatunek: dramat

reżyseria: Jacek Borcuch

scenariusz: Jacek Borcuch

obsada: Olga Frycz, Andrzej Chyra, Mateusz Kościukiewicz, Katarzyna Herman